poniedziałek, 24 czerwca 2019

Muse - Simulation Theory World Tour - Kraków, Tauron Arena, 22.06.2019


Dwudziesty drugi czerwca dwutysięcznego dziewiętnastego roku można zaznaczyć w kalendarzu z dopiskiem "dzień wyjątkowy". To właśnie wtedy do Krakowa po raz trzeci i do Polski po raz szósty przyjechał najlepszy koncertowy zespół świata i znów "powalił wszystkich na kolana". 


Polacy czekali na powrót Muse niemal trzy lata, a na koncert arenowy siedem i pół roku. Armię fanów w zespołowych koszulkach można było spotkać na ulicach Krakowa. Najbardziej stęsknieni i wytrwali gromadzili się pod Tauron Areną już od wczesnych godzin porannych, co zostało nagrodzone miejscami w pierwszym rzędzie i możliwością bezpośredniego kontaktu z idolami. Muzycy wyszli na scenę kilka minut przed dwudziestą pierwszą przy dźwiękach intra rozpoczynającego najnowszy album "Algorithm", przywitani nieprawdopodobną wrzawą. 

Od pierwszych minut występu nie milkły owacje, wiwaty i wspólne śpiewy. Wspólnie świętowali niemal wszyscy obecni w krakowskiej hali, tańcząc i skacząc, łącznie z osobami na trybunach, które w większości nie korzystały z możliwości siedzenia, poruszając się w rytm muzyki w miarę możliwości pomiędzy krzesełkami. 

Mimo, że w koncertowej setliście znalazł się materiał z siedmiu ostatnich wydawnictw studyjnych (zabrakło tylko przedstawiciela debiutanckiego "Showbiz", który w tym roku obchodzi swoje dwudziestolecie), występ był bardzo spójny. Muse zaprezentowali ponad dwugodzinny muzyczno-świetlno-wizualny spektakl na bazie albumowej koncepcji "Simulation Theory", dopracowany jak zawsze w najdrobniejszych szczegółach. Poza muzyką zespołu stworzyły go kilkudziesięciominutowe, stopniowo budujące napięcie instrumentalne intro, laserowe światła, pokaźnych rozmiarów telebim, akrobacje powietrzne,  konfetti, wielkie balonowe kule, wybieg w publiczność, dwie windy dla muzyków, którzy dzięki temu pojawiali się i znikali w różnych miejscach, dodatkowa sekcja dęta, bębniarze i kilkunastu tancerzy, stylizowanych na członków armii oraz ogromny, groźnie wyglądający robot o pieszczotliwym imieniu Murph i retro - konsola do gier.

Perfekcyjne wykonanie i realizacja to dowód na to, że trio z Teignmouth jest przez wielu w pełni zasłużenie uznawane za najlepszy koncertowy zespół świata. Był to występ niesamowicie uniwersalny, w którym wielbiciele różnych gatunków muzycznych mogli znaleźć coś dla siebie. W kompozycjach wybranych na tę trasę popowa przebojowość łączyła się z rockową energią i odrobiną eksperymentalności. Nie brakowało perkusyjnych galopad, mięsistej basowej podstawy i gitarowych odjazdów. Instrumentalne szaleństwo osiągnęło punkt kulminacyjny w trakcie "Metal Medley" zbudowanego z pięciu najbardziej porywających, ocierających się o metal utworów grupy - "New Born", "Assassin", "Stockholm Syndrome", "Reapers" oraz "The Handler". Całości dopełnił doskonały, kilkuoktawowy wokal Matthew Bellamy'ego, który z łatwością osiągał wysokie rejestry, przyprawiając o dreszcze. Artysta zaprezentował go w całej okazałości szczególnie w trakcie "Pray" z soundtracku do ósmego sezonu bijącego rekordy popularności serialu "Gra O Tron". 

W tekstach utworów, pod rozrywkową powłoką zawarty został ważny przekaz. Jesteśmy uwięzieni w pułapce symulacji, zniewoleni przez technologię, uwikłani w polityczne układy. Działamy przeciwko sobie samym, pozwalając, by kontrolę nad nami przejęły maszyny. Ludzkość wkroczyła na wojenną ścieżkę, próbując zniszczyć siebie wzajemnie i otaczające środowisko, wykorzystując do cna zasoby naturalne naszej planety. Z tym, że tym razem zespół chciał uświadomić fanom, że nie są to już uwielbiane przez Bellamy'ego teorie spiskowe, lecz dotykająca nas bezpośrednio rzeczywistość dwudziestego pierwszego wieku. 

Oglądając krakowski występ można było odnieść wrażenie, że mimo upływu lat, życiowych zmian i stale rosnącego gwiazdorskiego statusu zespołu, pomiędzy muzykami nic się nie zmieniło. Bellamy, Wolstenholme i Howard są wciąż piękni, młodzi i pełni energii i zachowują się jak przyjaciele ze szkolnej ławki, rozumiejący się bez słów. Mimo, że spędzili razem w zespole dwadzieścia pięć lat, nadal cieszą się wspólnym czasem na scenie, tocząc muzyczne dialogi i świetnie się bawiąc. Podczas koncertu znalazł się czas nie tylko na skoki, improwizacje i spacery po wybiegu, lecz także przybijanie piątek przez lidera z fanami.

Nie zabrakło również tradycyjnych koncertowych rytuałów - riffu z "Back In Black" AC/DC, basowo-perkusyjnego jamu, w którym Chris i Dom tym razem wykorzystali fragmenty "Futurism", "Unnatural Selection" i "Micro Cuts", zwariowanej partii Matta na kaoss padzie w "Supermassive Black Hole", tym razem zagranej…językiem, solówki Chrisa na harmonijce ustnej we wstępie kończącego jak zawsze występ "Knights Of Cydonia", czy też zniszczonej gitary w finale, którą lider usiłował podrzucić tak, by złapał ją gigantycznych rozmiarów robot oraz wieńczących całość podziękowań perkusisty za wspólnie spędzony czas, z obietnicą możliwie szybkiego powrotu. 

Wszelkie próby zachęcania publiczności do aktywnego udziału w koncercie okazały się zupełnie zbędne. Słuchacze doskonale wiedzieli co, robić - jak klaskać w trakcie "Uprising", "Mercy" i "Starlight", co zaśpiewać w refrenie "Time Is Running Out", kiedy dośpiewywać chwytliwe "oooo" w "Thouhgt Contagion", jaki jest tekst "Dig Down", którego pół-akustyczną, utrzymaną w stylistyce gospel wersję muzycy wykonali na wybiegu oraz jak reagować na gitarowe zaczepki Matta przed "Plug In Baby", zagranym na koncercie w Krakowie po raz tysięczny w zespołowej historii. To jednak nie wszystko. Polscy fani, to jednak wyjątkowa grupa wiernych sympatyków Muse, która podczas każdej trasy, przygotowuje dla muzyków niespodziankę. Tym razem zorganizowali dwie akcje - ledowe okulary zakładane po wyjściu Bellamy'ego na scenę w pierwszym utworze oraz kolorowe karteczki i latarki na "Dig Down". 

Układając w głowie tę relację od samego początku wiedziałam, że choćbym nie wiadomo jak skrupulatnie starała się podejść do tematu, niestety żadne zdanie czy wyrażenie nie będzie w stanie opisać emocji, które towarzyszyły obecnym tego wieczoru w Tauron Arenie. Każdy z fanów z pewnością przeżywał ten koncert na swój sposób, gromadząc przeróżne wspomnienia, wzruszając się lub wpadając w euforię. Dla mnie był on niemal jak cudowne spotkanie po latach z długo niewidzianym przyjacielem. Chciałabym go doświadczyć ponownie i z utęsknieniem czekam na kolejną szansę, by zobaczyć Muse na żywo.