czwartek, 21 października 2021

Łukasz Poleszak: odkryłem nieskończone źródło fantastycznych dźwięków i przeżyłem mnóstwo wspaniałych chwil nagrywając w terenie


Jest muzykiem, producentem, organizatorem wydarzeń kulturalnych, a przede wszystkim skromnym człowiekiem, który kocha przyrodę i stara się zachować jej nieskazitelne piękno w dźwiękach. Ma na koncie ponad dwadzieścia autorskich wydawnictw, muzykę do filmów i spektakli. Znany bliżej w świecie muzyki elektronicznej jako Wudec, Łukasz Poleszak powraca z solowym albumem, który postanowił wydać pod własnym nazwiskiem.


Z okazji premiery "Korzeni" porozmawiałam z artystą o tym, co spowodowało, że prace nad płytą trwały aż sześć lat, o przesłaniu tego materiału, jego osobistym charakterze i niesamowitych tajemnicach dźwiękowych, które skrywają  otaczający nas świat i środowisko naturalne. Łukasz opowiedział mi między innymi fascynującą historię o brzmieniu podwodnego świata, o swoich marzeniach oraz o tym, jak niesamowitym zajęciem jest pozyskiwanie nagrań terenowych. Ciekawi? No to zapraszam do lektury. 





Między Uchem A Mózgiem: Uwielbiam albumy, które są spójną opowieścią, mającą swój początek, rozwinięcie i koniec i niekoniecznie mam tu na myśli koncept-albumy, które kojarzą się raczej z muzyką rockową z lat 70. Twoje dzieło to taka niestandardowa podróż po świecie, bo powstawało w kilku krajach. Nagrywałeś nie tylko w urokliwych zakątkach Polski, ale też w Hiszpanii, Anglii czy Zanzibarze. Czy mógłbyś opowiedzieć więcej o tym procesie powstawania płyty? Trwał aż 6 lat, to bardzo długo…

Łukasz Poleszak: Również uwielbiam albumy tworzące spójną całość, które dźwiękowo opowiadają jakąś historię, zabierają w zupełnie inne miejsce, jak najlepsza książka. Właśnie to między innymi chciałem osiągnąć nagrywając „Korzenie”.

Uwielbiam też, gdy dany album ma ciekawe okoliczności powstania, o których mogę przeczytać, czy obejrzeć o nich film. Jako producent muzyczny kocham opowieści ze studia, na przykład historie o tym, jak nagrywano wokal w łazience, bo dawała ciekawy pogłos. Czuję wtedy, że za muzyką stoi nie tylko ciężka praca, ale również świetna zabawa i mnóstwo pasji. Teraz wszystko można nagrać na komputerze, siedząc w jednym pokoju, w jednej pozycji, wystarczy pościągać kilka narzędzi z Internetu i można osiągnąć każde brzmienie. Sam tak nagrywałem większą część muzyki. „Korzenie” miały być inne, chciałem nie tylko nagrać kilka utworów, ale przeżyć jakąś przygodę. Stąd zacząłem szukać dodatkowych źródeł dźwięku poza komputerem.


Kolejną ważną rzeczą było dla mnie postanowienie, że będzie to album, gdzie nie pojawi się ani jeden dźwięk, z którego nie będę w pełni zadowolony, ani nic co robiłbym na siłę. Dlatego wielokrotnie odkładałem te utwory, by do nich wrócić po czasie, tylko wtedy, kiedy mogłem poświęcić im sto procent swojej uwagi. Stąd ten proces bardzo się wydłużał. Mogę też zdradzić, że przez ten czas łącznie nagrałem tyle materiału, że mógłbym wypuścić z trzy płyty. Część wyrzuciłem, część wrzuciłem na „RGB Pop”, czy „Absolution”, a sporo jeszcze jest na dysku i może kiedyś coś z nimi zrobię.

 


MUAM: Całość jest bardzo atmosferyczna, chwilami niepokojąca, trochę jak podróż w ciemnym lesie pełnym niezidentyfikowanych odgłosów. Opowiedz proszę o tym, jak pozyskiwałeś nagrania terenowe? Intrygują mnie wspomniane dzwonki zaphir i misy tybetańskie.

Łukasz Poleszak: Nagrania terenowe to moja ulubiona część pracy nad „Korzeniami”. Odkryłem nieskończone źródło fantastycznych dźwięków i przeżyłem mnóstwo wspaniałych chwil nagrywając w terenie. Mógłbym chyba napisać o tym książkę.

Pozyskiwałem je w bardzo różny sposób. Na przykład bardzo lubiłem chodzić na całodniowe wycieczki w góry, albo do lasu, gdzie wchodziłem najgłębiej jak się dało, tak, żeby żaden człowiek nie przechodził w pobliżu, i zostawiałem w możliwie najdzikszym miejscu rejestrator. Oddalałem się i po kilku godzinach wracałem po sprzęt. Dopiero w domu sprawdzałem, co się złapało. Czasami siedziałem obok i słuchałem natury, co stało się moją formą medytacji.

Niezwykłe dźwięki złowiłem za pomocą hydrofonów na Zanzibarze. W części wyspy, w której mieszkałem około miesiąc, przez dużą część dnia trwał odpływ, zostawiając kilometry piasku z mnóstwem oczek wodnych. W każdym z tych oczek znajdowały się dziesiątki malutkich stworzonek, które próbowały przeżyć do kolejnego przypływu – różne skorupiaki, ryby itd. Gdy wkładałem w takie oczko hydrofon i zaczynałem słuchać, co się w nim dzieje, często nie potrafiłem uwierzyć w to, co słyszę! Trzeszczenie płyt winylowych, kosmiczne lasery rodem z Gwiezdnych Wojen, czy kocie pomrukiwanie, to tylko niektóre skojarzenia, jakie miałem wówczas w głowie. I to odgłosy wydawane przez zwierzątka, które niekiedy miały tylko kilkanaście milimetrów! Do tej pory nie miałem pojęcia, jak bogate dźwiękowo mogą być takie podwodne światy, nawet o rozmiarach kałuży, zamieszkiwane przez ledwie widoczne żyjątka. Przecudowne dźwięki o pięknych organicznych fakturach, jakby z innej galaktyki, a jednak tak blisko nas. Raz siedziałem i słuchałem jednego z tych oczek przez ponad godzinę, aż miejscowi zaczęli się interesować, co ja właściwie tam robię. Gdy dałem im słuchawki, żeby pokazać, co nagrywam, bardzo szybko nagrywanie zamieniło się w koncert najpopularniejszych tanzańskich hitów radiowych, które zaczęły śpiewać dzieci wyrywając sobie nawzajem rejestrator, haha.

Natomiast jeżeli chodzi o dzwonki zaphir i misy tybetańskie to akurat dźwięki złowione w Polsce. Na przykład pierwsze sekundy z płyty, gdzie słychać właśnie piękne kryształy połączone z wibracjami misy, to nagranie, które zarejestrowałem trochę przez przypadek. Zostałem zaproszony na Sylwestra do mieszkania znajomych i akurat miałem w plecaku rejestrator. Koleżanka pokazała mi, że ma takie dzwoneczki. Gdy je usłyszałem, zupełnie odleciałem! Przepięknie czysty hipnotyzujący dźwięk i ta magiczna delikatna melodia. Od razu powiedziałem, że chcę to nagrać, że muszę to mieć! Poszliśmy do osobnego pokoju, żeby nie łapać rozmów innych ludzi i tam włączyłem rejestrator. Ona grała na misie, a ja trzymałem dzwoneczki i zrobiliśmy mikro koncert, który uzupełniony między innymi nagraniem kapiącej wody z gór i odgłosów syntezatora stanowi „Prolog” na „Korzeniach”. 

 

MUAM: Na płycie słyszymy też tajemniczy głos, fantastyczny przestrzenny wokal, przywodzący na myśl dokonania np. Dead Can Dance. Mam na myśli między innymi utwór "Wilczy Trop". Kto jest właścicielem/właścicielką tego głosu?

Łukasz Poleszak: Jeśli chodzi o „Wilczy trop” nie mam zielonego pojęcia, do kogo należą te głosy. Część tych wokali znalazłem na dysku i totalnie zapomniałem skąd one się tam wzięły. Początkowo wykorzystywałem te wokale podczas grania na żywo, ale bardzo mi się spodobało, jak łączą się z muzyką i postanowiłem je użyć w finalnych wersjach. Pozostałe wokale i odgłosy wycinałem z kaset magnetofonowych. Niektóre pochodzą z Afryki, część z Azji. Na przykład, „Mokradła” to wokale wycięte z kasety z zarejestrowaną mszą świętą w Kongo, które odwróciłem i nałożyłem na nagranie znad jeziora. 

 

MUAM: Podróżując po świecie starałeś się oddać charakter odwiedzanych miejsc, ale też pokazać ich uniwersalny charakter. Słuchając "Korzeni" czuje się, że mimo różnic kulturowych jest tu wspólny mianownik - wywodzimy się od tych samych przodków, kulturalne dziedzictwo łączy się w pewnym  stopniu, otacza nas wszystkich natura i dla wielu z nas bliski jest szum drzew, fal, szmery lasu. Zgodzisz się z tym stwierdzeniem?

Łukasz Poleszak:  W swoich utworach nigdy nie próbowałem oddać charakteru miejsc, które odwiedzałem. Raczej wykorzystywałem podróże do zbierania ciekawych dźwięków, ale podczas tworzenia skupiałem się na używaniu tych nagrań w taki sposób, aby powstał zupełnie nowy świat.
 

Dużo nagrań pochodzi też z miejsc, których nigdy nie odwiedziłem, na przykład kaseta z nagraniem modlitwy tybetańskiego Rimpocze. Chociaż gdy ich słucham, zamykając oczy, mam czasem wrażenie, jakbym siedział obok mistrza duchowego z Tybetu i czuję też zapach kadzideł palących się wokół. Za to kocham muzykę i dźwięk.

Na pewno zgodzę się za to z tym, że wywodzimy się od tych samych przodków i mamy wspólne korzenie. Tytuł albumu był starannie wybrany i ma dla mnie kilka znaczeń. Jednym z nich jest właśnie wspólne źródło, Matka nas wszystkich. Jednak nie tylko nas, jako ludzi. Miałem na myśli dużo szerszą perspektywę. My, czyli zwierzęta, grzyby, rośliny i wszystkie inne żywe organizmy. My to też materia, z której jest zbudowana nasza planeta i wszechświat. My to też to, co istnieje poza materią.

Gdy spojrzymy na nas i na świat, którego częścią jesteśmy, z tak niewyobrażalnie szerokiej perspektywy, można pomyśleć, że ludzie i ludzkie sprawy mało znaczą dla kosmosu i załamać się, pogrążając w poczuciu bezsensu. Jednak wolę na to patrzeć w inny sposób – że wszyscy mamy dokładnie takie samo znaczenie, jak mrówki, ptaki, pleśń, woda, drzewa, piasek, gwiezdny pył i czarne dziury. Jesteśmy. Dużo nad tym medytowałem podczas nagrań w terenie i nie jestem w stanie opisać, jak bardzo jestem z tego powodu szczęśliwy. I spokojny.


MUAM: Dlaczego postanowiłeś opublikować ten materiał nie jako Wudec, lecz pod własnym nazwiskiem? Czy to wyraz tego, że jest dla Ciebie najbardziej osobisty z dotychczas wydanych?

Łukasz Poleszak: Właśnie dlatego. Jestem niebywale szczęśliwy, że mogłem stworzyć coś takiego! Nie dlatego, że ta płyta jest wybitna muzycznie. Bo realnie nic ona nie wnosi niezwykłego do świata muzyki i dźwięku, poza tym, że można posłuchać kolejnego albumu z elektroniką. Jednak dla mnie osobiście to zapis sporej części życia, miejsc, które odwiedziłem i wyjątkowych chwil, które wracają za każdym razem, gdy przesłuchuję ten album. Dla przykładu „Epilog”. Jestem przekonany, że większość ludzi nie przesłucha tego utworu do końca, ale jest to nagranie, które wykonałem siedząc na polanie w górach ze swoją partnerką. Popijaliśmy czarną kawę z termosu, słodko pachniało drzewami iglastymi, wokół nas tańczyły źdźbła trawy do muzyki granej przez różne insekty, takie jak muszki, czy świerszcze. Malownicze góry przed nami, żadnego człowieka w pobliżu. Piękna, niezwykle radosna chwila. I obok włączony rejestrator, który zapisywał ten moment. Gdy słucham tego nagrania, na nowo czuję piękny zapach zielonych igieł, rozkoszny smak czarnej kawy i widzę piękny górski krajobraz skąpany w słońcu. Umieściłem go więc na albumie dla siebie. Takich pamiątek odłożyłem na „Korzeniach” znacznie więcej.

 

MUAM: Co chciałeś przekazać poprzez "Korzenie"? To bardzo emocjonalna opowieść. Czuję, że chcesz zwrócić uwagę na potrzebę ochrony naszej planety i dziedzictwa kulturowego, ale jest tutaj coś więcej. Słusznie myślę?

Łukasz Poleszak: Zupełnie szczerze, nie miałem na celu mówić o niczym istotnym dla świata. Nie chciałem też zwracać uwagi na żadne problemy polityczne, czy ekologiczne. Nagrywanie tej płyty było dla mnie bardziej odskocznią od problemów, oazą w tych szalonych czasach, ale przede wszystkim odkrywaniem samego siebie.

To nie znaczy, że te problemy mnie nie obchodzą i że ich nie zauważam. Przeciwnie – cały czas o nich myślę. Jestem minimalistą i ograniczam swoje potrzeby. Prawie cały mój dobytek mógłbym spakować w jedną walizkę i plecak, z kilkoma wyjątkami. Staram się zmieniać też swoje nawyki tak, aby w mniejszym stopniu być częścią tych problemów. Uważam, że warto, żebyśmy wszyscy nad tym pracowali, ze względu na ekologię i nasze zdrowie psychiczne. Ale w muzyce odnajduję swoją odskocznię od myślenia o takich sprawach. Sądzę, że dzięki niej jeszcze nigdy nie musiałem korzystać z pomocy antydepresantów i szczerze powiedziawszy czuję się całkiem szczęśliwym człowiekiem i bardzo to doceniam.

Mogę za to dodać, że podczas nagrań miałem swoje cięższe momenty, kiedy odczuwałem skutki tego, w co zamieniliśmy naszą planetę. Na przykład uświadomiłem sobie, jak ciężko jest znaleźć miejsce zupełnie czyste od naszych krzyków i hałasu maszyn, które budujemy. Prawie wszędzie słychać pociągi, samoloty, samochody, piły i inne silniki, stukania, wołania, brzęczenia. Odkąd zacząłem nagrywać i szukać takich miejsc w naturze, nie udało mi się znaleźć ani jednego, w którym nie słychać człowieka lub maszyny przez dłuższy moment niż godzina. Gdy złapię kilka zupełnie „czystych” minut – pięć, dziesięć – to już sukces. Myśląc, że dokładnie tak samo jest na przykład z cząsteczkami plastiku w powietrzu, czy wodzie, to czuję zagrożenie, strach i smutek. Te uczucia również są częścią mojej płyty. Ale nie miałem na celu zwracania czyjejkolwiek uwagi na nic, poza muzyką. Historię opowiadaną przez „Korzenie” pozostawiam w pełni wyobraźni słuchaczy.

MUAM: Jesteś bardzo doświadczonym muzykiem i wiele przeszedłeś. Jak z Twojej perspektywy zmieniły się realia rynku muzycznego na przestrzeni lat w naszym kraju?

Łukasz Poleszak: Do tej pory działałem niezależnie, i będąc zupełnie szczerym, w zasadzie nie odczuwam żadnych większych zmian, które miałyby wpływ na mnie i moją działalność. Myślę, że pomimo stażu jako twórca, nigdy nie wszedłem na prawdziwy „rynek muzyczny”, żeby z mojej perspektywy coś się zmieniło. Dalej najwięcej zależy od tego, ile sam dam z siebie. Oczywiście marzę o większym wsparciu materialnym, bo wiem, że mógłbym wiele wspaniałych rzeczy zrobić poświęcając się w pełni muzyce i podróżom. Mimo to, nawet z tak ograniczonym czasem jakim dysponuję, wciąż mam plany, które krok po kroku staram się realizować.

 

MUAM:  Jako wydawcę tej płyty wybrałeś Nagrania Somnambuliczne, czyli działającą stosunkowo od niedawna, tajemniczą wytwórnię, która opublikowała między innymi fantastyczny album Giorgio Fazer czy ciekawe poszukiwania dźwiękowe tajemniczego Flanera Klespozy. Co skłoniło Cię do tego wyboru? Myślę, że tworzona przez Ciebie muzyka pasuje tutaj bardzo dobrze.

Łukasz Poleszak: Bardzo mi się podoba, że w Nagraniach Somnambulicznych istnieje nacisk na pewny rodzaj narracji. Obok muzyki, każdej płycie zawsze towarzyszy jakaś historia. To nadaje romantyzmu i tworzy magiczną mgiełkę wokół całego wydawnictwa. Lubię też tą domową i książkową atmosferę Nagrań. Chciałbym, żeby moja twórczość, przynajmniej częściowo, również szła w podobną stronę. Oprócz tego nikt z Warp Records mi nie odpisał, haha.



MUAM: Bardzo podoba mi się oprawa graficzna płyty, której autorką jest Alicja Lilianna Szpila. Czy mógłbyś opowiedzieć więcej o tej współpracy? 

Łukasz Poleszak: Alicja to moja partnerka, dzięki której zrodził się pomysł na nagranie „Korzeni”. Podczas całego procesu była dla mnie muzą, a dzięki jej zamiłowaniu do kina natrafiłem na takie filmy jak „Tylko kochankowie przeżyją” i „Młodość”, które były inspiracjami przy pierwszych szkicach. Oprócz tego była dla mnie niezawodnym krytykiem i to jej w pierwszej kolejności pokazywałem moje prace. Jej szczera opinia bardzo często pomagała mi dokonywać wyborów. Doskonale rozumie mnie i muzykę, jaką tworzę. Mamy też bardzo zbliżone światy w głowach, dzięki czemu jej prace stanowią idealną ilustrację dla moich dźwięków, co razem buduje spójne uniwersum. Nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby mógł to zrobić ktoś inny.

 


MUAM: Jesteś też znany jako organizator wydarzeń kulturalnych. Jak pandemia wpłynęła na Twoją pracę?

Łukasz Poleszak: Wyjeżdżając z Polski na kilka lat musiałem odłożyć to zajęcie. Pandemia znacznie utrudniła mi powrót do organizacji wydarzeń, jednak ułatwiła i przyspieszyła mój powrót do Polski w ogóle. A nigdzie nie czuję się tak dobrze, jak w Polsce!

 


MUAM: To na koniec zapytam jeszcze o plany na najbliższe miesiące i marzenia. Album ma ukazać się w wersji fizycznej. A będą koncerty? Podobno też masz już gotowy materiał na kolejny album 😊 Podziwiam Twoje tempo pracy!

Łukasz Poleszak: Jeśli chodzi o moje marzenia, to pragnę odwiedzić Amerykę Południową albo Azję, gdzie chciałbym zrealizować kilka sesji nagrań w terenie, w tym podczas dłuższej wyprawy do dżungli. To aktualnie jest mój najważniejszy plan i powoli zaczynam się przygotowywać i gromadzić środki. Bardzo dużo to będzie kosztować i właśnie większość dochodu z płyt CD zamierzam przeznaczyć na ten cel, co mi niezwykle pomoże. Mam nadzieję, że się uda, a jeżeli tak, to obiecuję przywieźć fantastyczną muzykę!

Mogę zdradzić, że miałem pomysł na kilka imprez, które chciałem zorganizować, jednak dosłownie kilka dni przed tym wywiadem dostałem nową propozycję, którą przyjąłem i od listopada zaczynam prace nad muzyką do kolejnego spektaklu. Premiera jest zaplanowana na marzec, więc czeka mnie wkrótce mnóstwo pracy i nie wiem, czy będę w stanie wziąć na barki organizację jakichś koncertów. Poza muzyką mam też w tej chwili „zwykłą robotę”, czyli tak zwane „nine-to-five”, które pozwala mi opłacać rachunki. A czasem ciężko robić wiele rzeczy na raz. Jednak bardzo chętnie przyjmę jakieś zaproszenia, jeżeli takie się pojawią od innych organizatorów.

I tak, mam gotowy materiał na kolejny album. Właściwie to mam materiał na trzy albumy, jednak jeszcze nie wiem, czy i kiedy będę je publikować. Ten, o którym wspominasz to muzyka bardzo taneczna, zupełnie inna od „Korzeni”. Podczas mojego ostatniego występu zagrałem kilka utworów z tego projektu i zostały całkiem dobrze przyjęte, więc być może wykończę go i wypuszczę wkrótce, jako Wudec, jednak niczego nie obiecuję, bo mam już pomysł na pewnego rodzaju kontynuację „Korzeni”, której ważną częścią byłaby wcześniej wspomniana wyprawa do Ameryki Południowej. I to jest dla mnie teraz priorytetem.
 

MUAM: Dzięki wielkie! Trzymam kciuki, by Twoje plany się powiodły! 

 

 

Posłuchajcie singla promującego "Korzenie"!!!  

Łukasz Poleszak - Serce Lasu

 

ALBUM UKAŻE SIĘ 28 PAŹDZIERNIKA 2021