piątek, 18 grudnia 2020

Steven Wilson - The B-Sides Collection (7.12.2020)

Steven Wilson się skończył - to zdanie z pewnością usłyszymy jeszcze nie raz, wielce prawdopodobne, że w kontekście styczniowej premiery nowej płyty artysty, "The Future Bites". Dlaczego? "Bo tu już nie ten sam artysta, co kiedyś", "po Porcupine Tree nie ma śladu", "gitarę zamienił na elektronikę", "nic nie zastąpi Porcupine Tree"... a może dziesiątki innych powodów. Faktem jest, że Wilson, zresztą jak każdy artysta, ma pełne prawo być sobą i działać w zgodzie z własnymi wyborami. Tak się złożyło, że postanowił zagrać wszystkim na nosie i w momencie, gdy fani czekają na nową płytę wydać coś zupełnie innego - EPkę z B-side'ami.

Ale jak to? Płyta z odrzutami? Niektórzy uznają to pewnie za ujmę i bezsensowny zabieg. To oczywiście element promocji nowego albumu, dopasowany koncepcyjnie pod kątem muzycznym i graficznym do tego, co usłyszymy pod koniec stycznia przyszłego roku (przynajmniej tyle wywnioskować można po publikacji 4 singli i uważnym przyjrzeniu się grafikom).  Po co jednak marnować czas i słuchać tego materiału, a tym bardziej po co pisać o EPce złożonej ze stron B dwóch singli, a konkretnie "Eminent Sleaze" i "12 Things I Forgot"? Przecież to nie album i jest tyle świetnych płyt, o których trzeba mówić i które należy polecać. A może właśnie warto?

Żyjemy w dobie singli i krótkich wydawnictw. Wielokrotnie natknęłam się na opinie zarówno krytyków jak i słuchaczy, że znacznie większą wartość ma singiel, który krąży na serwisach streamingowych niż pełna płyta - tych przecież nikt już nie kupuje i nie słucha. Singiel można "wyrzucić" w świat bez dokładniejszego przemyślenia dalszych kroków i go wypromować, choćby w radiu. Tak poniekąd działają komercyjne rozgłośnie, towarzyszące ludziom w pracy czy przy codziennych zajęciach. Tak też funkcjonują coraz popularniejsze playlisty. Wiele płyt czy krótszych form ukazuje się też jedynie w formie cyfrowej - nie tylko ze względów finansowych. Takie po prostu mamy czasy.

Niektórzy pewnie przypomną sobie zaraz, jak Steven Wilson jeszcze kilka lat temu niszczył ipody i krytykował streaming jako pozbawianie muzyki znaczenia i formy, w jakiej powinna być prezentowana. Zmienił zdanie, idąc z duchem czasu. Ale jak to? Przecież jego muzyka miała być dla wybranych. Tych, którzy rozumieją, wiedzą, znają się na tym, co dobre. Tak? A może zawsze była w pewnym stopniu przystępna, popowa, czasem nawet przebojowa? Zarówno w przeszłości, jak i teraz głównym jej wyznacznikiem są harmonie i melodie.

"The B-Sides Collection" to obraz naszych czasów. Steven Wilson śmieje się współczesnemu odbiorcy otaczającego go świata prosto w twarz, punktując celnie to, co się dzieje dookoła. Pokazuje, że teraz każdy może wydać właściwie wszystko, czego zapragnie i sam się wypromować, nie potrzebując do tego wytwórni. Oczywiście z różnym skutkiem. Tak samo, jak każdy może pisać, nagrywać videoblogi, być trenerem personalnym czy doradcą dowolnej kategorii. W dobie pandemii artyści zalewają słuchaczy wytworami swojej wrażliwości i wyobraźni czasem za mocno - publikując po kilka wydawnictw rocznie, co jak wszystko ma swoje plusy i minusy.

Ten czteroutworowy minialbum ma długość niemal niejednej pełnej płyty. Został nagrany z niesamowitą lekkością i jest pomostem między tym, co prawdopodobnie usłyszymy w styczniu a nostalgicznymi powrotami do brzmień, z których artysta jest znany i jego osobistych inspiracji. Jest tanecznie, a jednocześnie bardzo melancholijnie, popowo, ale przewrotnie. Dla niektórych te brzmienia mogą być "za mało zaawansowane", jest w nich jednak coś więcej. 

"Eyewitness" to hołd dla Donny Summer, jednej z pierwszych muzycznych miłości Wilsona.Wyraźnie słychać tu inspiracje wciąż brzmiącym świeżo mimo upływu lat "I Feel Love". "In Floral Green" to nowa wersja urokliwej kompozycji grupy Lonely Robot, którą Steven wspiera. "Move Like A Fever" to transowy, mroczny taniec, a "King Ghost Tangerine Dream Remix" to kolejny ukłon w stronę zespołu, który artysta pokochał.

Banalne? Niekoniecznie. Posłuchajcie uważnie tekstów. Dominuje w nich kwestionowanie obecnego stanu rzeczy, sarkazm w kierunku popkultury, usiłowania sprzedawania wszystkiego, co się da, trendu kupowania absolutnie wszystkiego, nieważne, czy jest to do czegokolwiek potrzebne/przydatne, zaniku ludzkich wartości... Jeśli potrzebujecie jeszcze bardziej dobitnego przekazu, dołączcie do tego opatrzony doskonałym teledyskiem singlowy "Personal Shopper". Drażni? Szokuje? Może obraża? Tak miało być. Jesteśmy otoczeni syfem, który wdziera się w nasze życie.

Być może wywołałam tym tekstem pewien rodzaj poruszenia, być może kogoś bardzo wkurzył, zniesmaczył, rozśmieszył, wprawił w totalną niechęć do dalszego zaglądania tutaj, skłonił do dyskusji. Może ktoś uznał ten tekst za totalny bełkot, a może przejdzie to kompletnie bez echa. A może nikt tego nie przeczytał? Tak naprawdę nie ma to żadnego znaczenia podobnie jak to, czy ta EPka jest według opinii danego słuchacza dobra, czy zła, sensowna czy nie, warta poświęcenia czasu, posiadania we własnej kolekcji płyt (póki co w wersji cyfrowej), czy też kompletnie niewarta tracenia czasu. 

Steven Wilson miał pewien konkretny cel wydając taki materiał w takiej formie i go zrealizował - zwrócił na siebie uwagę i zmusił do myślenia, poddając w wątpliwość sens wielu działań podejmowanych przez współczesnego człowieka. O to właśnie chodziło. Mam przeczucie, że "The Future Bites" będzie albumem przełomowym, ukazującym nową perspektywę. Ciekawe, czy te przewidywania się sprawdzą.

Ocena? 71% ? 

Posłuchaj EPki: Steven Wilson - The B-Sides Collection