środa, 4 grudnia 2019

Hypno5e - A Distant Dark Source (22.11.2019)


Hypno5e - A Distant Dark Source
Rok 2019 to czas powrotu do długich płyt - nie mam już ku temu najmniejszych wątpliwości. Po dokonaniach Cult Of Luny, Opeth, Tool nadeszła pora na nową muzyczną opowieść od Hypno5e, wypełnioną emocjami i poetyckimi tekstami. 
 
Zaledwie rok po wydaniu "Les Ombres Errantes", na swojej piątej płycie Francuzi postanowili wrócić do korzeni - znów pojawiają się growle, skomplikowane techniczne zagrania, galopady. W zestawieniu z delikatnymi melodiami o folkowym zabarwieniu brzmi to jeszcze bardziej wyraziście. Znów jest bardzo mrocznie, niepokojąco i tajemniczo. Znów mamy też do czynienia z opowieścią niemal o filmowym scenariuszu, wciągającą i hipnotyzującą. 

Na album składają się trzy trzyczęściowe kilkunastominutowe rozdziały, wprowadzenie i zakończenie. Co ciekawe, jest to… część druga opowieści, której początek ma się dopiero ukazać w niedalekiej przyszłości. Podobnie jak ostatnie dzieło The Ocean, jest to podróż do czasów paleolitycznych, z tym, że pod zupełnie innym kątem. Hypno5e wracają do czasów, gdy w pełnej krasie lśniło boliwijskie jezioro Tauca, które zniknęło z powierzchni naszej planety 15 tysięcy lat temu pozostawiając jałową pustynię i słone jeziora. Akcja albumu toczy się w ciągu nocy, gdy bohater powraca na pustkowie i zgliszcza, by odnaleźć duszę/cień kobiety, którą wielbił i kochał. W surrealistycznej, przepełnionej tajemniczością opowieści przenikają cienie wspomnień wokalisty z dzieciństwa spędzonego w Boliwii. 

Nastrój zmienia się jak w kalejdoskopie, a muzycy z łatwością łączą eteryczną lekkość z mrokiem. Wyjątkowości utworom dodaje wykorzystanie wypowiedzi w języku francuskim. W "On The Dry Lake" brzmią jak Cult Of Luna skrzyżowane z wspomnianym The Ocean Collective i… Gojirą, by kilkanaście minut później rozkołysać smyczkowo-klawiszowym wstępem do "In The Blue Glow Of Dawn". Oczywiście później kompozycja rozwija się do post-metalowego, epickiego nagrania. 

"A Distance Dark Source" intryguje psychodeliczno-artrockowym intrem, skrytym za francuską mówioną historią. Później kilkunastominutowe dzieło atakuje gitarowym przesterem i perkusyjnym blastem. Pięknie koi zaś jego fortepianowe zakończenie. 

"On Our Bed Of Soil" to kolejny przykład połączenia piękna i mocy. Blasty i gitarowe eksperymenty sieją zniszczenie, z piekielnej otchłani dobiegają tajemnicze odgłosy, podczas gdy w zanadrzu czeka już dopełniająca opowieść melancholia, przywodząca na myśl dokonania Katatonii. Całość wieńczy nostalgiczna "Tauca Pt.2", niosąca w dźwiękach skrzypiec tak duże pokłady smutku, że nie sposób nie uronić łzy, a w połączeniu z growlowym, rozpaczliwym lamentem pozostawia po sobie poczucie przejmującej pustki. 

Mam nieodparte wrażenie, że album jeszcze zyskałby, gdyby muzycy zdecydowali się podzielić go na kilka mniejszych form, odsłaniając poszczególne rozdziały historii o ginącym jeziorze po kolei. Zawarli w tej godzinie muzyki tak wiele skrajnych emocji, że nie sposób przyjąć ich na siebie "na raz" i wskazanym jest je dawkować. To muzyka wymagająca skupienia i pełnego zaangażowania, także emocjonalnego. Warto się jej poddać, z tym, że trzeba się na to wcześniej przygotować. Nietuzinkowe wrażenia gwarantowane!

7,5/10