wtorek, 7 maja 2019

Lucy In Blue – In Flight (12.04.2019)


Po muzycznym spotkaniu z trzecim solowym dziełem Bjorna Riisa przyszedł czas na jeszcze jedną propozycję dla fanów progresywnej klasyki. Jeśli wzruszasz się przy gilmourowskich solówkach, fascynuje Cię wielobarwna twórczość King Crimson, chwytają za serce przepiękne melodie zawarte w kompozycjach Camel, a Twoimi ukochanymi albumami są nieśmiertelne dzieła jak chociażby „Dark Side Of The Moon” i „Wish You Were Here”, bardzo możliwe, że przypadnie Ci do gustu muzyka Lucy In Blue.





Islandzka scena muzyczna, jak kilka razy mogliście się już przekonać na łamach tego bloga, jest jedną z najbardziej nietypowych i różnorodnych w Europie. Wystarczy wspomnieć chociażby nieoczywiste dźwięki Solstafir, wyjątkową wrażliwość Sigur Ros, którzy zdefiniowali post rock na nowo, niezwykłe podejście Bjork do produkcji nagrań, zbuntowane dziewczyny z Kaelan Mikla - reprezentantki stylu new wave, czy też intrygujący nie tylko eurowizyjną społeczność kontrowersyjny kolektyw Hatari. Natomiast Lucy In Blue, jak już się pewnie domyślacie, w bardzo zgrabny sposób połączyli art-rockową tradycję z charakterystycznym wyspiarskim mrokiem i tajemniczością.

Kwartet z Reykjaviku od 2013 roku niezmiennie tworzą śpiewający gitarzysta Steinþór Bjarni Gíslason, śpiewający klawiszowiec Arnaldur Ingi Jónsson, śpiewający basista Matthías Hlífar Mogensen oraz perkusista Kolbeinn Þórsson. Na swoim drugim albumie młodzi muzycy dzielą się ze światem kwintesencją tego, co wypracowali na wydanym trzy lata temu debiucie, w mistrzowski sposób poruszając się pomiędzy przeszłością i współczesnością. Prezentują crimsonowskie sekwencje, floydowskie pejzaże i urzekające melodie z niezwykłą wrażliwością.

Nagraniom nie brakuje lekkości i subtelności, a jednocześnie odrobiny tajemniczości i charakterystycznego północnego klimatycznego chłodu. Uwagę zwracają przepiękne harmonie wokalne i głębokie emocjonalne teksty, gdzieniegdzie nawiązujące do zagadnień politycznych. To spójna muzyczna opowieść, wciągająca słuchacza od pierwszej do ostatniej minuty. Nie ma tu gatunkowej rewolucji, jest jednak potężna dawka magii i tajemniczości, dzięki czemu album wyróżnia się spośród setek podobnych do siebie płyt, na których artyści usilnie próbują odtworzyć znane patenty.

Na „In Flight” wyraźnie słychać, że członkowie Lucy In Blue darzą miłością i ogromną estymą swoich mistrzów, lecz jednocześnie nie tracą swojego charakteru. Trudno analizować ten album dzieląc go na poszczególne fragmenty, najlepiej słuchać go w całości. W dwuczęściowym rozpoczynającym opowieść „Alright” malują przepiękny, urzekający przestrzenią, wręcz hipnotyzujący pejzaż, który w miarę dalszego „zwiedzania” okolicy ujawnia stopniowo swoje walory.

Kolejne utwory płynnie łączą się ze sobą, zachwycając prostotą, a zarazem baśniowością, wyrażoną głównie w partiach klawiszowych świetnie zagranych  zarówno na tradycyjnych organach Hammonda, jak i melotronie. „Respire” zachwyca crimsonowską partią gitary, „Núverandi” zaś przepiękną melodią gitary akustycznej. Na płycie nie brakuje też bardziej dynamicznych fragmentów, jak chociażby w „Matricide” i momentami niemal niepokojącym „Tempest”. Dzieło wieńczą nagranie tytułowe oraz dopełniające całości „On Ground”.

„In Flight” to dowód na to, że w przypadku Lucy In Blue nie mamy do czynienia z kolejną muzyczną kopią klasyków rocka lat siedemdziesiątych, lecz obiecującymi artystami, dla których te inspiracje mogą stać się punktem wyjścia do niesamowitych, w pełni własnych pomysłów w przyszłości. Trzymam kciuki za dalsze działania młodych muzyków. Kto wie, może to dzięki nim już wkrótce odrodzi się moda na art-rockowe granie?

7,5/10