niedziela, 24 marca 2019

Zaginione płyty 2019 – STYCZEŃ – MARZEC



Zaginione płyty 2019 – STYCZEŃ – MARZEC

Tegoroczny zimowy kwartał niespodziewanie przyniósł mnóstwo ciekawych wydawnictw.  Pierwsze tygodnie nowego roku w muzyce kojarzone są przeważnie z martwym okresem. Tym razem jednak już w styczniu ukazało się kilkadziesiąt wartościowych wydawnictw, zarówno krótszych, jak i pełnowymiarowych, na które warto zwrócić uwagę. Luty i marzec zapewniły kolejną porcję różnorodnych muzycznych wrażeń. Gdybym chciała opisać dogłębnie każdą z płyt, musiałabym porzucić codzienne obowiązki i odpoczynek nocny, poświęcając się tylko i wyłącznie pisaniu. Przyjrzyjmy się więc pokrótce tym albumom, o których jeszcze nie miałam okazji wspomnieć na łamach tego bloga.  



STYCZEŃ



Mark Deutrom – The Blue Bird (4.01.2019) 



Mark Deutrom – The Blue Bird
Szósty solowy album byłego basisty Melvins i założyciela wytwórni Alchemy Records to pierwsza płyta, która zwróciła moją uwagę w 2019 roku. Kompozytor, multiinstrumentalista, producent, wydawca debiutanckiego albumu Neurosis i współpracownik SUNN O))) na “The Blue Bird” eksperymentuje z brzmieniem, eksplorując różne, momentami kontrastujące ze sobą muzyczne ścieżki, które finalnie układają się w pasjonującą, jedyną w swoim rodzaju muzyczną opowieść. 


Połączenie metalowego mroku, post-rockowego budowania napięcia, opartej na chwytliwych riffach rockowej przebojowości, progresywnej pejzażowości bliskiej Pink Floyd i jazzowych improwizacji w stylu King Crimson sprawia, że album intryguje od pierwszej do ostatniej minuty, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Melodyjność spotyka tu muzyczne eksperymenty, a przebojowe fragmenty kontrastują z melancholijnymi, rozmarzonymi, chwilami surrealistycznymi melodiami Uwagę zwraca także ciekawe instrumentarium oraz przestrzenność i selektywność brzmienia. 


Oprócz śpiewu oraz gitarowej i klawiszowej wirtuozerii Deutroma warto zwrócić uwagę na partie perkusji RL Hulsmana oraz gościnny udział perkusisty i wibrafonisty Aarona Lacka, basisty Pata Harrisa i saksofonisty Joe Moralesa. W warstwie lirycznej “The Blue Bird”, podobnie jak wiele ukazujących się albumów dotyka zagadnienia kondycji współczesnego świata. Wydawnictwo dopełnia oprawa graficzna autorstwa żony muzyka Jennifer Deutrom. 






Rosetta - Sower Of Wind (4.01.2019) 



Rosetta - Sower Of WindPost-metalowcy z Philadelphii zawsze lubili eksperymentować z dźwiękami. Znani z mrocznych, przepełnionych niepokojem kompozycji okraszonych wyrazistymi growlami tym razem postanowili zaprezentować światu odmienione wersje utworów, które pierwotnie znalazły się na wydanym w 2017 roku „Utopioid”. 


„Sower Of Wind” to cztery wyciszone, urzekające ambientowe melodie, w których dominuje melancholia, refleksyjność i smutek. Oparte są na delikatnym brzmieniu gitar i klawiszy. Z pewnością spodobają się wrażliwym na piękno słuchaczom o otwartych umysłach.





A Swarm Of The Sun – The Woods (11.01.2019) 



Długie, mroźne, zimowe wieczory sprzyjają relaksowi w domowym zaciszu i refleksji. Bardzo dobrym towarzyszem w takich momentach są chwytające za serce ambientowo-post-rockowe dźwięki. Ciekawym, już czwartym w dyskografii albumem podzielili się ze słuchaczami Szwedzi z A Swarm Of The Sun. 


Duet przygotował tym razem trzy kilkunastominutowe kompozycje, składające się na melancholijny, tajemniczy, momentami mroczny, emocjonalny pejzaż. Hipnotyzują słuchacza sennie snującymi się melodiami opartymi na brzmieniu fortepianu i gitar, które nabierają mocy i w finale eksplodują ścianą dźwięku. Ciekawym dodatkiem są tutaj partie wokalne Jakoba Berglunda oraz brzmienie organów i skrzypiec. Duet w osobie wokalisty oraz gitarzysty wspiera w sumie czworo gości. 


Dźwięki i słowa zawarte na albumie dotykają mrocznej strony ludzkiego życia. “The Woods” w zamierzeniu autorów ma być partnerem w drodze przez ciemność i wsparciem w trudnych chwilach. Warstwie muzycznej i lirycznej towarzyszy przepiękna oprawa graficzna, którą zaprojektował sam wokalista.



Deerhunter – Why Hasn’t Everything Already Disappeared? (18.01.2019)



Deerhunter – Why Hasn’t Everything Already Disappeared?W świecie pełnym sprzeczności, gdzie każdy pędzi do przodu, nie zważając na innych ludzi, nie oglądając się za siebie i brnąc nie wiadomo dokąd, życie toczy się na granicy absurdu i stabilne funkcjonowanie świata wisi na przysłowiowym „włosku”. Ten niełatwy temat podjął Bradford Cox na ósmym albumie Deerhunter, zadając retoryczne pytanie o to „dlaczego jeszcze wszystko nie zniknęło”. 


Poza trafnymi wnioskami na temat zaniku kultury, ludzkich emocji, empatii, wrażliwości, ludzkiej samotności i ogólnie panującym nastrojem dekadencji i schyłkowości w tekstach, na albumie pojawia się nutka nadziei przejawiająca się w postaci kojących zbolałe nerwy melodii, hipnotyzujących, przykuwających uwagę i nie pozwalających o sobie zapomnieć. Mroczne teksty na tle lekkich, ulotnych piosenek tworzą wręcz schizofreniczny efekt. Potęguje go szara, dekadencka okładka. 


Jak wspomniał w swojej recenzji Jarosław Kowal na łamach soundrive.pl, Cox śpiewa o zjawiskach ogólnoświatowych takich jak dotykające Ziemię zmiany klimatyczne, lecz także wydarzeniach politycznych, jak np.  morderstwo Jo Cox, członkini brytyjskiej Partii Pracy, która zginęła z rąk fanatyka o neonazistowskich zapędach. Z drugiej zaś strony nawiązuje także do spraw dotyczących osobistych odczuć każdego człowieka. 


Deerhunter nagrał album odbiegający od swoich dotychczasowych muzycznych propozycji, wymykający się wszelkim gatunkowym klasyfikacjom. Dziesięć kompozycji układa się w intrygującą całość, w której dominują inspiracje muzyką popularną lat siedemdziesiątych – początkami twórczości Davida Bowiego i Briana Eno. Mają w sobie pierwiastek przebojowości, jednak prawdopodobnie nie staną się wielkimi hitami. Niemniej jednak mają szansę trafić w serca wrażliwych słuchaczy. I właśnie o to tu chodzi. 




Sharon Van Etten – Remind Me Tomorrow (18.01.2019)



Sharon Van Etten – Remind Me Tomorrow
Amerykańska wokalistka na swoim piątym wydawnictwie zaskakuje stylistyczną zmianą. To najbardziej klimatyczna i emocjonalna płyta w jej karierze, dotykająca osobistych zagadnień. Introwertyczne teksty ubarwione zostały nowymi rozwiązaniami brzmieniowymi, w których folk łączy się z mroczną elektroniką, a melancholia spotyka niepokój. Nowe pomysły zaowocowały ciekawym albumem, do którego chce się wracać. To rzecz przede wszystkim dla fanów Anny Calvi, PJ Harvey i Cat Power.






Rival Sons – Feral Roots (21.01.2019)



Rival Sons – Feral RootsDynamika, energia, garażowe szaleństwo i retro-brzmienie? Jest wiele zespołów, które swoim brzmieniem starają się przywołać ducha lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, ale niewiele dorównuje Rival Sons. Właśnie mija dekada od debiutu zespołu. W jakim miejscu na artystycznej drodze są w tej chwili muzycy? 


Po siedmiu latach wydawnictw niezależnych zespół podpisał kontrakt z większą wytwórnią, co było zapowiedzią pierwszych zmian w kierunku bardziej przebojowego grania skierowanego do stacji radiowych. Tak brzmią dwa single promujące album. Dalej natomiast jest bardziej akustycznie i rockowo, można powiedzieć, że „w starym stylu”. 


 O pierwszym singlu, rozpoczynającym płytę „Do You Worst” wokalista Jay Buchanan mówił następująco: "Czasem otoczenie naprawdę wpływa na kształt utworu. Pewnego razu ja i Scott (Holiday - gitarzysta) zaszyliśmy się na tydzień w skromnej chatce gdzieś w lasach południowego Tennessee, aby porządnie ćwiczyć i komponować nowy materiał. Spacerowaliśmy starą groblą otoczoną zbiornikami wodnymi, zaniedbanymi i zarośniętymi badziewiem, którego wolelibyście nie oglądać oraz - tak jest - opanowanymi przez węże wszelkiego gatunku. Ten utwór jest opartym na whisky koszmarem z grzechotnikiem pełznącym w moim kierunku w roli głównej."


Czy to dobry album? Momentami tak, chwilami niekoniecznie. Jest tu przede wszystkim kilka zaskoczeń – moc gitarowych gęstych, mrocznych riffów zderza się z lekkimi melodiami. Znalazło się też miejsce na drobne eksperymenty, jak odrobina orientu oraz elementy stylistyki gospel w wieńczącym całość „Shooting Stars”. Niemniej jednak jest to i tak lepsza płyta od wielu innych utrzymanych w podobnej stylistyce.





Swallow the Sun – When a Shadow is Forced Into the Light (25.01.2019)


Fonograficzny powrót po wydaniu trzyczęściowego albumu, uznanego za arcydzieło to nie lada wyzwanie. Takie zadanie postawili przed sobą członkowie fińskiej grupy Swallow The Sun, która od prawie dwudziestu lat Czy sprostali oczekiwaniom?

Po najdłuższym w karierze albumie “Songs Of The North vol. I, II and III”, przepełnionym osobistymi przeżyciami gitarzysty i kompozytora zespołu, który rozstał się z miłością swojego życia, przyszedł czas na całkowity zwrot akcji. “When A Shadow Is Forced Into The Light” to najkrótsze zespołowe wydawnictwo, zawierające zaledwie osiem kompozycji, trwających pięćdziesiąt dwie minuty. Znani z doom metalowych, snujących się niczym walec, mrocznych kompozycji, wspartych death metalową mocą tym razem postawili przede wszystkim na melodyjność.

Czyste, głębokie wokale w większości zastąpiły growle, które stanowią teraz jedynie dodatek do przepełnionych melancholią mrocznych ballad. W warstwie muzycznej doom’owe riffy ustąpiły nieco miejsca gotyckim brzmieniom progrsywno-post rockowym pejzażom, a nawet akustycznym i eksperymentalnym fragmentom. Nie brakuje tu jednak kompozycyjnego ciężaru, dzięki czemu album mieni się paleta muzycznych barw, przeplatających się ze sobą i tworzącym zapierające dech krajobrazy.

Nowe wydawnictwo stanowi także przeciwwagę dla wydanej w grudniu ubiegłego roku EPki “Lumina Aurea”, zawierającej najbardziej eksperymentalną kompozycję w karierze zespołu. To funeral-doomowa, czternastominutowa oda pochwalna dla północnoeuropejskiej przyrody i nordyckiej tradycji. W nagraniach gościnnie wziął udział mistrz skaldyckiej poezji - Einar Selvik.

 “When A Shadow Is Forced Into The Light” ujmuje kontrastami. Przepiękne, rozmarzone melodie spotykają tajemniczość i niepokojący mrok post i death metalu, który oddaje klimat i surowość fińskiej natury przepełnionej lasami i jeziorami. W nagraniach słychać echa Alcest i Deafheaven, a z drugiej strony Paradise Lost, a nawet The Cure i Anathemy. To album, któremu trzeba dać kilka szans, by w pełni odkryć jego potencjał. To także płyta kipiąca od emocji, słodko – gorzka i skłaniająca do refleksji. Warto jej posłuchać. 





Seasonal – Heading Nowhere (30.01.2019)



Seasonal - Heading NowherePolska muzyka alternatywna ma się świetnie – z roku na rok przybywa nowych twórców, którzy proponują coraz ciekawsze dźwięki i odważnie kroczą nowymi muzycznymi ścieżkami. Od dwunastu lat na scenie niezależnej działa Seasonal – osobisty projekt Macieja Sochonia, w którym przy pomocy post rockowych i ambientowych instrumentalnych pejzaży wyraża swoje odczucia i emocje. Na swoim nowym albumie pochylił się nad tematem ludzkich celów i ich braku oraz przyczynami i skutkami tego stanu rzeczy. Racjonalność, pragnienia, strach, rozczarowanie, zbyt długa perspektywa realizacji, utrata sensu – te odczucia przewijają się w ośmiu kompozycjach, których ramy wyznaczają cztery części nagrania tytułowego. 


To płyta dla wrażliwców, lecz także dla tych, którzy boją się stanąć oko w oko z rzeczywistością i brnąć dalej ku realizacji marzeń. Kojące, sennie płynące dźwięki kontrastujące z bardziej dynamicznymi fragmentami dodają energii i sprawiają, że do płyty chce się wracać. 




LUTY




White Lies - Five (1.02.2019)



White Lies - Five
Rok 2009 - w stacjach radiowych na całym świecie pojawiają się "Unfinished Business", "Death", "Farewell To The Fairground" i "To Lose My Life". Każdy z singli zdobywa ogromną popularność i czyni White Lies jednym z najbardziej ekscytujących debiutantów z kręgu brytyjskiej fali indie rocka. Charakterystyczne, nawiązujące do lat osiemdziesiątych brzmienie inspirowane Joy Division, chwytliwe melodie, gitarowe riffy i głęboki wokal  Harry'ego McVeigh sprawiają, że nieśmiali muzycy grający smutne piosenki musieli zmierzyć się ze sławą. 


Niebawem minie dziesięć lat od brawurowego początku kariery White Lies. Co dzieje się w zespole teraz? Dekadę po wydaniu "To Lose My Life" muzycy powracają z piątym albumem studyjnym, który podobnie jak debiut wypełniają przebojowe utwory. Dziewięć nowych kompozycji łączy w sobie punkową energię, syntezatorowy pop z lat osiemdziesiątych przywodzący na myśl twórczość New Order, odrobinę taneczności, melancholii i dźwiękowych rarytasów dla uważnie wsłuchujących się w zawartość. Muzyce towarzyszą jak zawsze skłaniające do refleksji teksty, poruszające dylematy współczesnego człowieka. 


Album rozpoczyna ponad siedmiominutowy "Time To Give", stopniowo nabierający mocy. Króluje w nim syntezatorowa melodia, która z minuty na minutę narasta. Nie brakuje tu także chwytliwego refrenu. Dalej wyraźnie słychać charakterystyczne brzmienie zespołu, wypracowane przez lata wspólnego grania. Nie ma tu utworu, który nie mógłby zagościć na radiowej playliście. Urzekające lekkością ballady, narastające gitarowe ściany, płynący w przestrzeni wokal i klawiszowe pasaże tworzą przestrzenne i bardzo przyjemne brzmienie, od którego trudno się oderwać. Absolutnie w niczym nie przeszkadza tu długość poszczególnych kompozycji, w większości znacznie wykraczająca poza trzyminutowe ramy "radiowej" długości. 


To płyta, która świetnie sprawdzi się jako towarzysz samochodowej przejażdżki, codziennych zajęć, czy spotkania z przyjaciółmi. To także album, któremu warto przysłuchać się w samotności, by docenić potencjał piosenek na nim zawartych. Na "Five" White Lies udowadniają, że wciąż są w świetnej formie i istnieje duża szansa, że będą umilać nam codzienność co najmniej przez kolejne dziesięć lat.  

Posłuchaj: White Lies - Tokyo




Downfall Of Gaia - Ethic Of Radical Finitude (8.02.2019) 



Downfall Of Gaia - Ethic Of Radical FinitudePiąte wydawnictwo niemieckiego kwartetu, który od ponad dekady eksploruje stylistyczne granice black metalu, doom metalu i post rocka z pewnością zainteresuje fanów Cult Of Luna, Deafheaven, Neurosis i The Ocean. Growle, krzyki i miażdżące perkusyjno-gitarowe galopady spotykają tu delikatność post rockowych brzmień i progresywnych pejzaży, pokazując, że ciężar i mrok, gdy są idealnie zrównoważone melodyjnością, nie muszą wcale przytłaczać. Gdzieniegdzie słyszalny jest także czysty wokal i monologi, co dodaje płycie uroku. 





The Saturday Tea - Quicksilver Dreams (13.02.2019) 



The Saturday Tea - Quicksilver Dreams
Warszawski zespół powraca z drugim studyjnym albumem, który wypełniają psychodeliczne i indie-rockowe brzmienia, nad którymi unosi się beatlesowska nuta melodyjności. Mimo pewnych podobieństw do tego, co znane i lubiane muzycy robią swoje, uciekając od wszelkich klasyfikacji i stylistycznych szufladek. Kazali czekać na następcę debiutu aż pięć lat, ale zdecydowanie było warto - słucha się go świetnie, bez nastawiania się na konkretne inspiracje, nie oczekując szaleństw, lecz ciesząc się dobiegającymi z kolejnych kompozycji dźwiękami. Wyraźnie da się wyczuć, że artyści nagrywali ten album na luzie, nieco przewrotnie, ciesząc się wspólnie muzyką i bawiąc w studiu. Mają swój styl, brzmią charakterystycznie i absolutnie światowo. I za to należy im się szacunek i uznanie. 





Herod - Sombre Dessein (15.02.2019) 

 
Muzykę szwajcarskiego kwartetu usłyszałam po raz pierwszy tak naprawdę kilka dni temu, podczas występu grupy przed The Ocean Collective w poznańskim klubie U Bazyla i zaintrygowała mnie na tyle silnie, że postanowiłam sięgnąć po album studyjny. Drugie wydawnictwo zespołu to połączenie metalowej mocy i przestrzennych pejzaży, zawieszone gdzieś pomiędzy inspiracjami muzyką takich grup jak wspomniany kolektyw, Gojira, Cowbar, Napalm Death, a twórczością… King Crimson.  Wyraziste, dynamiczne riffy spotykają tu perkusyjne improwizacje i momentami naprawdę piękne melodie. 

W nagraniach „Sombre Dessein” brał udział były wokalista The Ocean, Mike Pilat, który wsparł zespół także grą na gitarze, wzbogacając znacząco jego brzmienie w porównaniu z debiutanckim „They Were None”. Gościnnie na albumie udzielał się także Bill Steer, gitarzysta Carcass, którego popisy można usłyszeć w „Fork Tongue”. Za mastering płyty odpowiada zaś Magnus Lindberg z Cult Of Luna. 

Płyta to koncepcyjna opowieść o upadku cywilizacji judaistyczno-chrzescijańskiej, co podkreśla wyrazista okładka przedstawiająca rozbite statki na wzór tych z wybrzeży Indii i Bangladeszu. To także liryczny opis “piekła na Ziemi” i życiowych trudów jej mieszkańców. 


Yann Tiersen - All (15.02.2019)



Yann Tiersen - All„All” to wielki powrót kompozytora muzyki filmowej, który zasłynął ścieżkami dźwiękowymi do „Amelii” oraz „Goodbye Lenin”. Francuski pianista i minimalista po trzech latach od ukazania się albumu „EUSA” znów zachwycił emocjonalną, koncepcyjną opowieścią, poruszającą zagadnienia związane z troską o środowisko naturalne oraz jedności człowieka z otaczającą go przyrodą. Zapierające dech fortepianowe partie tworzą chwytające za serce pejzaże wzbogacone orkiestracjami oraz wokalizami, w tym doskonałej Anny von Hausswolff, wielkiego bretońskiego śpiewaka Deneza, przywodzą na myśl twórczość Sigur Ros, głównie z okresu „Takk”. Nie brakuje tu także dodatku mroku w postaci gitarowych eksperymentów i sprzężeń. To piękna płyta, która pozwala marzyć, śnić i zwiedzać w wyobraźni malownicze miejsca, jednocześnie skłaniając do refleksji. To muzyka angażująca, poruszająca, momentami wręcz wzruszająca, obok której nie da się przejść obojętnie.



Motorpsycho - The Crucible [15.02.2019]



Motorpsycho - The CruciblePołowa lutego nieoczekiwanie przyniosła nam mnóstwo świetnych wydawnictw, w tym nowy album legendarnej norweskiej grupy Motorpsycho. Jest on muzyczną kontynuacją poprzedniej płyty, “The Tower”, dalej jednak staje się nową muzyczną podróżą i krokiem w kierunku dalszego poszerzania zespołowych horyzontów. Zgodnie z tytułem album skupia w sobie wpływy, którym podlegała twórczość zespołu, łącząc je w spójną całość. Jest w tej muzyce jednak pierwiastek oryginalności i wyjątkowości, osiągniętej nie tylko dzięki doskonałej technice wchodzących w skład zespołu muzyków, lecz także chęci odkrywania nowych brzmień i podawania ich w psychodeliczno-pejzażowej formie. Nowa płyta tria jest bardziej dynamiczna i przejrzysta w formie, a  jednocześnie eksperymentalna. To ryzykowne połączenie, które niekoniecznie musiało się udać. Tym razem jednak nie było podstaw, by obawiać się o jakość nagrań. 




Rebeka – Post Dreams (22.02.2019) 



Rebeka - Post DreamsElektropopowy duet Rebeka wdarł się szturmem na polską scenę alternatywną niespełna sześć lat temu, za sprawą rewelacyjnego albumu “Hellada”, łączącego elektroniczno-basowy puls z wpadającymi w ucho melodiami i głębokim, wyrazistym głosem wokalistki. Iwona Skwarek i Bartosz Szczęsny dali się poznać szerszej publiczności dzięki występowi przed Damonem Albarnem na festiwalu Malta w 2014 roku., gdzie zachwycili swoją twórczością nie tylko czekającą na występ lidera Blur i Gorillaz, moknących w ulewnym deszczu fanów, lecz przede wszystkim samego Damona. Teraz powracają z nowym wydawnictwem, równie intrygującym, co ich pierwsze dokonania. Popowa lekkość kontrastuje w utworach z tanecznością beatów. Muzyce towarzyszą ciekawe teksty śpiewane jak zawsze świetnie przez Iwonę, tym razem także w języku polskim. Mam nieodparte wrażenie, że ta płyta prawdopodobnie przypadnie do gustu nie tylko fanom The Dumplings 😉  

Posłuchaj: Rebeka - Fale



The Claypool Lennon Delirum - South Of Reality (22.02.2019) 

The Claypool Lennon Delirium - South Of Reality

Les Claypool – legendarny założyciel tria Primus i wirtuoz basu, który w technice slap bass nie ma sobie równych oraz Sean Lennon – multiinstumentalista, kompozytor, producent i autor muzyki filmowej, syn nieodżałowanego muzyka The Beatles i Yoko Ono – z połączenia sił tak znamienitych osobistości musiało wyniknąć coś niesamowitego. Artyści w 2016 roku stworzyli duet The Claypool Lennon Delirium, łączący elementy rocka progresywnego, psychodelicznego, funku, rocka alternatywnego i muzyki awangardowej. Po debiutanckiej, doskonałej „Monolith Of Phobos” przyszedł czas na drugi album, równie dobry co poprzedni. 


Na “South Of Reality” pejzażowe, lekkie melodie rodem z dokonań The Beatles przeplatają się ze zwariowanymi improwizacjami na basie. To właśnie dzięki nim od razu można rozpoznać, z jaką muzyką mamy do czynienia. Pośród psychodelicznych pejzaży i kosmicznych odlotów przenikają orientalizmy. MImo, że na płycie dominują długie, rozległe formy, słucha się ich z niemałą przyjemnością, zachwycając się talentem muzyków oraz ich pomysłowością. 


Materiał został wyprodukowany przez Claypoola i Lennona oraz zmiksowany i poddany masteringowy przez Claypoola w należącym do basisty studio Rancho Relaxo w Hrabstwie Sonoma w Kalifornii. Warto posłuchać go w całości i dać się ponieść ekscytującym, psychodeliczno-tanecznym dźwiękom, przenoszącym w kosmiczny świat marzeń. Płyta z odsłuchu na odsłuch coraz bardziej intryguje i nie daje o sobie zapomnieć. 




MARZEC




How To Disappear Completely - Mer De Revs: Seraphim (13.03.2019)



Fanom post-rockowo-ambientowych eterycznych dźwięków z pewnością nie są obce dźwięki How To Disappear Completely. Tym razem muzycy postanowili zakończyć swój eksperymentalny projekt związany z muzyczną analizą snu. "Seraphim" to coda wieńcząca "Mer De Revs", którą nagrywali przez dwa lata. To blisko dwie godziny muzyki, która idealnie brzmi w późnych godzinach nocnych, kojąc zbolałe po całym dniu nerwy, relaksując i pozwalając marzyć i chłonąć specyficzną atmosferę nocy. Poświęcili ten materiał pamięci nieodżałowanego lidera Talk Talk, Marka Hollisa, który miał niebagatelny wpływ na ich muzyczną edukację. Jak sami mówią sen jest lekarstwem, które " uwolni nas od naszych więzów (lęków, kłopotów) - mistycznych i nieskończonych, przepływających przez nasze ciała niczym echo dobiegające z najgłębszych zakamarków naszych zmartwień" i nie ma w tym nawet odrobiny przesady. 




Snarky Puppy - Immigrance (15.03.2019) 



Snarky Puppy ImmigranceImigracja, migracja, emigracja - wymienione pojęcia w ostatnich latach towarzyszą nam niemal codziennie, budząc skojarzenia natury społeczno-polityczno-ekonomicznej. Imigracja nie musi być jednak klasyfikowana jednoznacznie - może być po prostu synonimem ciągłego ruchu i płynności, jak postrzega ją lider i główny kompozytor Snarky Puppy - Michael League. 


Szalejące gitary, funkujący bas, doskonała sekcja dęta, porywające melodie, mnóstwo radości grania - wszystko to znajdziemy na najnowszym wydawnictwie kolektywu. Osiem albumowych kompozycji lśni od pomysłów, idei, eksperymentów i nietypowych gatunkowych połączeń. To nie jest czysty jazz oparty na popisach techników i multiinstrumentalistów, próbujących wykrzesać maksimum możliwości ze swoich instrumentów - to połączenie jazzu z popową melodyką, rockową energią i funkowym pulsem. Odrobina taneczności, porywające, zapadające w pamięć, pięknie płynące dźwiękowe opowieści i wyraźnie odczuwalna chemia pomiędzy muzykami sprawiają, że płyty słucha się z zapartym tchem od pierwszej do ostatniej minuty i chętnie do niej wraca, odkrywając kolejne warstwy, sekwencje i muzyczne pomysły artystów. 




The Comet Is Coming - Trust In The Lifeforce Of A Deep Mystery  (15.03.2019) 



The Comet Is ComingInstrumentalne szaleństwo, jazzowe improwizacje i psychodeliczne odjazdy. Do tego odrobina mroku, niebanalne pomysły aranżacyjne i mnóstwo muzycznych barw - tak może brzmieć jazz przyszłości i właśnie takie dźwięki można znaleźć na drugim albumie londyńskiego The Comet Is Coming. Saksofonista Shabaka Hutchings, klawiszowiec Dan Leavers i perkusista Max Hallett zabierają słuchaczy w podróż ponad muzycznymi gatunkami, przecierając nowe szlaki i eksplorując nieodkryte dotąd terytoria. To jazz, który ma szansę przedostać się do świadomości wielbicieli rocka, popu, elektroniki, a nawet hip hopu, chociażby dzięki gościnnemu udziałowi Kate Tempest w jednej z kompozycji. Zdecydowanie warto ten album sprawdzić.


Posłuchaj: The Comet Is Coming


Undertheskin - Negative (15.03.2019)



Undertheskin - NegativeIndustrialny mrok, specyficzny klimat, głęboki wokal, elektronika i gitary - drugi album solowego projektu Mariusza Łuniewskiego to sześć ciekawych, spójnych kompozycji, które mogą spodobać się fanom Depeche Mode, The Cure, Bauhaus, The Sisters Of Mercy i podobnych grup. To muzyka niepokojąca, intrygująca, nie pozbawiona jednak chwytliwych melodii i elementu transowości, jak chociażby w "Burn" czy "Drown". Słucha się tego bardzo dobrze, mimo świadomości, że nie jest to nic nowego. Produkcja i nagrania są na światowym poziomie, dzięki czemu nie da się na pierwszy "rzut ucha" ocenić, z projektem z jakiego kraju mamy do czynienia. Co ciekawe, za projekt naprawdę świetnej okładki odpowiedzialny jest Bartosz Hervy z Blindead. Warto ten niedługi album sprawdzić. 



Vijay Iyer, Craig Taborn - Transitory Poems (15.03.2019)



Vijay Iyer, Craig Taborn - Transitory PoemsDwóch nietuzinkowych pianistów, wirtuozów i wizjonerów postanowiło wydać wspólny album koncertowy. Panowie dali się poznać polskiej jazzowej publiczności podczas ubiegłorocznej wiosennej edycji gdańskiego Festiwalu Jazz Jantar, gdy usiedli naprzeciw siebie i zaczarowali obecnych na Sali Suwnicowej. 


O koncercie duetu podczas Monteal Jazz Festival Jim Harrington z magazynu JazzTimes opowiadał następująco: "Zważywszy na tkwiący w muzykach potencjał, występ zdecydowanie spełnił oczekiwania. Dwóch młodych mistrzów połączyło swe talenty w interesujący, lecz komplementarny sposób. Jest wiele powodów, dla których duetów fortepianowych nie widzi się często. Po pierwsze, niewiele jest miejsc dysponujących dwoma fortepianami. Równie istotnym jest, iż 176 klawiszy to dla niektórych słuchaczy zbyt wiele, szczególnie gdy dwóch muzyków nie ma twardo ustalonego planu gry. Ponadto – nie wiadomo, czy indywidualne style gry będą do siebie pasować. Dlatego takie partnerstwa należy tworzyć z daleko idącą ostrożnością, nawet gdy w grę wchodzą uznani muzycy. Iyer i Taborn (…) to zestawienie niczym z jazzowego nieba." Słuchając tej płyty można poczuć się podobnie jak na wspomnianym występie - absolutnie wyjątkowo, mając świadomość uczestniczenia w niezwykłym wydarzeniu.





MIIST - All The Useless Spinning (18.03.2019)



MIIST - All The Useless SpinningRock progresywny to pojęcie, które niejednokrotnie zaprzecza własnemu znaczeniu, a zespoły mianujące się progresywnymi przeważnie prezentują utarte, ograne do granic możliwości schematy, niewiele wnoszące do współczesnej muzyki niezależnej. Takiej klasyfikacji wymyka się warszawski duet MIIST, który tworzą grający na klawiszach gitarzysta Michał Koczor i perkusista Robert Kułakowski. Na swoim debiutanckim albumie muzycy proponują "progresywną psychodelię", czyli tajemnicze, powoli narastające dźwięki, tworzące wielowarstwowe kompozycje, które z każdym kolejnym odsłuchem nabierają nowego wymiaru, pozwalając słuchaczowi zwiedzać labirynty zapętleń i gitarowych odjazdów. 




Swans - What Is This (18.03.2019) 



Co znajduje się na nowej, piętnastej płycie Swans? O co w ogóle chodzi? Michael Gira jak powszechnie wiadomo ma nietuzinkowe pomysły - nie zawahał się ich użyć również tym razem. Postanowił wydać limitowany zbiór 10 nagrań demo w specjalnym drewnianym boxie, aby dzięki kampanii crowdfundingowej zebrać środki na nagranie i produkcję nowego albumu Swans. To gratka dla kolekcjonerów i oddanych fanów zespołu. Znajdują się tam dotąd niepublikowane szkice nagrań będących efektem współpracy z różnymi muzykami, odmienne stylistycznie od tego, z czym kojarzony był zespół przez ostatnie lata. Wśród współpracowników Gira wymienia między innymi Annę Von Hausswolff i jej siostrę Marię - obie są odpowiedzialne za wokale, Bena Frosta, improwizatorów z The Necks i berlińskiego kontrabasistę Yoyo Rohma. Brzmi ciekawie? Sprawdźcie, co tym razem wymyślił lider Swans.




Ritual Howls - Rendered Armor (22.03.2019) 



Ritual Howls - Rendered ArmorKolejna płyta pełna industrialnego mroku, tym razem z dodatkiem pejzażowości o filmowym potencjale i dynamicznych gitar. Współpraca wokalisty i gitarzysty Paula Bancella, klawiszowca i perkusisty Chrisa Samuelsa i basisty Bena Saginawa zaowocowała dojrzałym wydawnictwem, już czwartym w karierze zespołu. To wciąż znane z poprzednich albumów inspiracje zespołami z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, podane w nowoczesnych aranżacjach. To płyta, która się nie nudzi i słucha jej się z przyjemnością. Osiem kompozycji brzmi jak soundtrack do surrealistycznego westernu. Charakterystyczny baryton Bancella, taneczny puls basu i klawiszy, jak i pasujące do całości partie gitar tworzą spójną całość - tajemniczą, intrygującą, pełną ciemności i melancholii. Wrażliwcy znajdą w tym brzmieniu coś dla siebie. 




RPWL - Tales From Outer Space (22.03.2019)



Ten niemiecki zespół neoprogresywny zawsze kojarzył mi się z niekoniecznie udaną próbą kopiowania twórczości Pink Floyd. Tym razem jednak pozytywnie mnie zaskoczył. Najnowsze wydawnictwo muzyków to siedem kompozycji nie stanowiących konceptu, które jednak łączy wspólny temat - opowieści o bliskich spotkaniach z kosmitami. Fajnie, ciekawie, nietypowo i z przymrużeniem oka. W rozpoczynającym album "A New World" przybysze z obcej planety docierają na Ziemię i kiedy zdają sobie sprawę z tego, ile cierpienia dotyka żyjące tu istoty, rezygnują z dalszego pobytu, uciekając tam, skąd przybyli. Muzycznie jest przyjemnie i dość kolorowo. Floydowe zagrania spotykają tu gitary rodem z twórczości U2 oraz miłe dla ucha, momentami chwytliwe melodie. To moim zdaniem najlepsza płyta tego zespołu.



The Mute Gods - Atheists and Believers (22.03.2019)


Trio ekscentrycznego basisty Nicka Beggsa, którego nie trzeba przedstawiać fanom Stevena Wilsona i Steve'a Hacketta, Rogera Kinga oraz Marco Minnemanna powraca z nowym studyjnym wydawnictwem. Tym razem nie opowiadają już o niesporczakach, lecz poruszają uniwersalne zagadnienia dotyczące współczesnej ludzkości oraz ich uczuć i emocji - miłości, poczucia straty, śmierci i przywiązania. Dziesięć nowych kompozycji to zarówno dynamiczne utwory jak i sentymentalne, emocjonalne ballady, łączące w sobie brzmienia funkowe, rockowe, popowe, folkowe i progresywne. 


Nick Beggs tłumaczy, że motywem przewodnim albumu jest przede wszystkim fakt przeceniania głupich ludzi oraz to, że prawda i wiedza stały się w obecnych czasach niemodne. Chce się temu przeciwstawić. Dźwięki na nowej płycie oprócz jego stałych współpracowników ubogacają znamienici goście, wśród których znaleźli się gitarzysta Rush Alex Lifeson, perkusista Stevena Wilsona Craig Blundell, multiinstrumentalista Rob Townsend oraz wokalistka i córka basisty Lula Beggs. Taki zestaw gwarantuje niebanalne rozwiązania brzmieniowe. 




These New Puritans - Inside The Rose (22.03.2019)



These New Puritans - Inside The Rose
Intrygujący duet braci Barnett z Essex powraca z fantastycznym czwartym studyjnym albumem. Bliźniacy wciąż czarują słuchaczy specyficzną, nieco mroczną wrażliwością i połączeniem brzmienia gitar i elektroniki. Śpiewy na głosy, eteryczny, atmosferyczny wokal, charakterystyczna, pełna nostalgii narracja i niebanalne melodie. Chórki, niemal operowe wokalizy, cymbałki, wibrafon, perkusjonalia, orkiestracje - wszystko to składa się na czterdziestominutową, wciągającą od pierwszej do ostatniej minuty muzyczną opowieść. 


Urzekający tajemniczością "Infinity Vibraphones", nieco połamany "Anti-Gravity", piękny "Beyond Black Suns" z udziałem wokalistki operowej, orkiestrowy, melancholijnie zaśpiewany i trochę elektronicznie "pokręcony" "Inside The Rose", hipnotyzujący "Where The Trees Are On Fire", porywający do lunatycznego tańca "Into The Fire", śliczna smyczkowa miniatura "Lost Angel", mroczny "A.R.P" i przywołujący na myśl chórki Sigur Ros wieńczący całość "Six" - każda z dziewięciu kompozycji jest wyjątkowa i stanowi ważny elementy albumowej układanki. 


To wspaniała, ujmująca płyta, której trzeba poświęcić nieco więcej czasu, aby wniknąć w nieoczywisty muzyczny świat George'a i Jacka. Jak artyści sami podkreślają, uzależnili się od "pogoni za niemożliwym" - oby i tym razem zachwycili niejednego poszukiwacza nietuzinkowych muzycznych wrażeń. Trzymam kciuki.



 Posłuchaj: These New Puritans - Into the fire



Fervent Mind - Tranquilize (22.03.2019) 


Fervent Mind - Tranquilize Ile już razy wspominałam, że Norwegia jest kopalnią nietuzinkowych brzmień? Trudno zliczyć. Dzięki niezwykle cennej podpowiedzi redaktora zaprzyjaźnionej audycji W Pół Rocku, miałam przyjemność przysłuchać się albumowi pochodzącego z tego pięknego kraju projektu Fervent Mind, który pięć lat temu założyła wokalistka i kompozytorka Live Sollid. Nowy album zespołu zawiera przekrojowy materiał, spajający w nieoczywistych dźwiękach eteryczne wokale rodem z twórczości Massive Attack, trip-hopowe budowanie tajemniczej atmosfery, dream popowe przestrzenie i marzenia senne, pejzażowość w stylu Porcupine Tree, wrażliwość Radiohead oraz melodyjność i indie rockową lekkość charakterystyczną dla Mew. 

To płyta, która może spodobać się każdemu poszukującego wyjątkowości, emocji i klimatu w muzyce. "Tranquilize" łączy intymność z otwartością, energię z melodyjnością, lekkość z mrokiem, pop z muzyką eksperymenalną. To muzyka różnorodna, która po kilku odsłuchach nie nudzi.  

Posłuchaj: Fervent Mind - Tranquilize 

Bastarda  - Ars Moriendi (29.03.2019)


Polskie trio łączące jazz i neoklasykę, po niespełna dwóch latach od debiutu powraca z nowym albumem, w całości poświęconym tematyce śmierci i ceremonii pogrzebowej. “Ars Moriendi” wypełniają nieoczywiste dźwięki klarnetu Pawła Szamburskiego, wiolonczeli Tomasza Pokrzywińskiego oraz klarnetu kontrabasowego Michała Górczyńskiego. Jak wspomniano w informacji prasowej „artyści podejmują odważną próbę reinterpretacji muzyki dawnej oraz stworzenia na jej podstawie autorskiego języka dźwiękowego. Unikalne brzmienie klarnetu kontrabasowego w połączeniu z wiolonczelą nadaje utworom głęboki, medytacyjny charakter tworząc zarazem mocną podstawę harmoniczną i rytmiczną dla ekspozycji średniowiecznych tematów, pieśni chorałowych, motetów, litanii.”


Nazwa zespołu wywodzi się z określenia metody "viola bastarda", czyli swobodnych skoków między kolejnymi głosami pieśni, improwizujących wokół średniowiecznych melodii. Muzycy osiągnęli niezwykle oryginalny głos w interpretacji średniowiecznej twórczości Piotra z Grudziądza. Teraz powracają z nowym wydawnictwem, rzucającym nowe światło na psalmy pokutne, śpiewy chorałowe, litanie i motety. Kilkusetletnie kompozycje rozmontowują na drobne odcinki, stawiając na minimalizm. "Ars Moriendi" według Bastardy jest emocjonalną podróżą, zawieszoną gdzieś pomiędzy rozpaczą i nadzieją.