środa, 28 listopada 2018

Peter Murphy i David J - 40 lat Bauhaus - 26.11.2018, Centrum Koncertowe A2, Wrocław


Co jest najważniejsze podczas wydarzenia kulturalnego? Takie lub pokrewne pytanie powinien sobie zadać każdy uczestnik koncertu, spektaklu teatralnego, wystawy czy seansu kinowego. Jedyną słuszną odpowiedzią jest bezpieczeństwo wszystkich zgromadzonych w miejscu imprezy masowej. Okazuje się jednak, że nie wszyscy są niestety tego świadomi… 




W poniedziałkowy wieczór we wrocławskim klubie A2 odbyło się wydarzenie historyczne - po raz pierwszy w Polsce na żywo zabrzmiały utwory Bauhaus za sprawą wokalisty Petera Murphy'ego i basisty zespołu Davida J. Towarzyszyli im gitarzysta i perkusista już spoza oryginalnego składu. Prekursorów rocka gotyckiego i nowej fali lat osiemdziesiątych przedstawił polskim fanom przed laty Tomasz Beksiński, muzyczny odkrywca i pomysłodawca jednej z najciekawszych w historii radiowej Trójki audycji "Trójka Pod Księżycem". Zrządzeniem losu wydarzenie miało miejsce dokładnie w dniu sześćdziesiątych urodzin nieodżałowanego, zmarłego tragicznie redaktora i mogło stać się wspaniałą koncertową okazją do wspólnego upamiętnienia jego wkładu w muzyczny rozwój słuchaczy. To, co wydarzyło się w klubie w poniedziałkowy wieczór zamiast koncertu przypominało jednak imprezę dla niewymagających bywalców imprezowych klubów, których głównym celem jest nie słuchanie i podziwianie artysty na scenie, lecz chęć napicia się i zainicjowania rozróby. 

Trudno napisać cokolwiek o zaprezentowanych przez artystów utworach, ponieważ jakość nagłośnienia pozostawiała bardzo wiele do życzenia, w związku z czym we wszechobecnym jazgocie nie dało się zrozumieć ani słów śpiewanych przez Petera, ani wychwycić brzmienie poszczególnych instrumentów i mieć pewność, która kompozycja Bauhaus właśnie wybrzmiała. Nie pomagały nawet profesjonalne zatyczki wytłumiające poszczególne instrumenty, których często używają na koncertach muzycy i członkowie ekipy technicznej. Jedynym, co dało się zauważyć był fakt, że Murphy'ego rozpierała energia - dawał z siebie wszystko skacząc po głośnikach i wykrzykując do mikrofonu. 

Zaskakujące było także zachowanie uczestników koncertu, którzy zamiast ustawić się kulturalnie obok siebie pchali się na siebie wzajemnie, wyrywając sobie miejsca pod barierkami i wyzywając się, z czym nie spotkałam się nigdy wcześniej (średnio w ciągu roku jestem na pięćdziesięciu koncertach). Bardzo możliwe, że z braku doświadczenia w organizacji dużych wydarzeń sprzedano zbyt dużo biletów na wydarzenie. Nie zmienia to jednak faktu, że notorycznie wykłócający się między sobą ludzie i tratujący się wzajemnie (co nie ma nic wspólnego z pogo) nie zostali uspokojeni przez ochronę, która nie bardzo wiedziała, jak poradzić sobie z zapewnieniem bezpieczeństwa na koncercie. 

Opryskliwi, niemili, reagujący agresją na agresję pracownicy służb porządkowych wykazali się dużą niekonsekwencją w swojej pracy, przy wejściu najpierw sprawdzając każdego z uczestników koncertu bardzo skrupulatnie, włącznie z obmacywaniem w poszukiwaniu przemycanych pod garderobą chociażby narkotyków, a następnie nie reagując na prośby o pomoc osób z pierwszego rzędu, doprowadzając niektórych fanów do konieczności opuszczenia terenu imprezy w trosce o własne bezpieczeństwo. 

Kolejnym minusem okazała się całkowita dezinformacja w sprawie tak zwanej koncertowej "czasówki". Rozpoczęcie wydarzenia było przesuwane dwa razy, najpierw o 15 minut wcześniej niż pierwotnie zaplanowano, by ostatecznie wystartować 30 minut po czasie planowanym pierwotnie. Trudno orzec, czy w przypadku spóźnienia zawinił organizator, czy też artyści, liczy się jednak sam fakt braku szacunku do słuchaczy. 

W obecnej sytuacji trudno przejść obojętnie również obok organizacji spotkania z artystami, które odbyło się dwie godziny przed planowanym otwarciem bram na koncert. Nie dość, że możliwość udziału w próbie i otrzymania autografów była dodatkowo płatna o całą wartość biletu, co niestety staje się domeną większości współczesnych koncertów, to na domiar złego nie podano informacji o tym, że wraz z bonusowym biletem fan otrzyma możliwość wejścia do klubu szybciej niż posiadacz standardowego biletu, dzięki czemu będzie mógł stanąć możliwie blisko sceny. W tym przypadku ochrona wykazała się również niekonsekwencją, zmuszając część słuchaczy do wyjścia z klubu po spotkaniu zgodnie z pierwotnym planem, części zaś pozwalając pozostać w ciepłym pomieszczeniu do rozpoczęcia koncertu. 

Wyjątkowo okrutną dla osób, które zjawiły się pod klubem na kilka godzin przed otwarciem bram była konieczność pozostania na mrozie aż do około dziewiętnastej podczas gdy inni fani z dodatkowym biletem bez wcześniejszej zapowiedzi mogli rozgrzać się w środku. Co więcej, rozdział pomiędzy biletem zwykłym i tym  na spotkanie z artystami był bardzo mętny, czego dowodem jest przybycie pod klub osoby z ważną wejściówką na samo spotkanie, podczas gdy planowała ona sam udział w koncercie, dzięki czemu stał się on bezużyteczny i naraził ją na dodatkowy wydatek. 

Pierwszy koncert Bauhaus w Polsce przejdzie więc do historii jako zdecydowanie nieudany. Wielka szkoda.