środa, 19 września 2018

Deafheaven - Poznań, U Bazyla, 14.09.2018


Jedni ich uwielbiają, inni zupełnie nie rozumieją ich sposobu muzycznej ekspresji. Podbili serca publiczności poszukującej nowych środków wyrazu i nietypowych dźwiękowych połączeń, jednocześnie przyprawiając o ból głowy i zniesmaczenie "wyznawców starej szkoły" black metalu. 




Deafheaven to jeden z najbardziej kontrowersyjnych zespołów na metalowej scenie. Po lipcowej premierze czwartego albumu grupy, "Ordinary Corrupt Human Love", który poraził słuchaczy niezwykłym połączeniem ciężaru i lekkości przyszedł czas na ogranie materiału na żywo. Długo oczekiwany na Starym Kontynencie zespół wreszcie zawitał do Polski, gdzie rozpoczął swoją europejską trasę koncertową, odwiedzając warszawskie Hybrydy i poznański klub U Bazyla

Jak pisałam w recenzji wspomnianego wydawnictwa, znany z ekstremalnego uderzenia zespół postanowił nagrać pełną emocji, szczerą płytę, w której nie brakuje post i black metalowych ścian dźwięku zbudowanych z perkusyjnych galopad, hałaśliwych, lecz bardzo melodyjnych partii gitar, mrocznego klawiszowego tła i szaleńczych wrzasków. Są one zbilansowane przepięknymi shoegaze'owymi pejzażami, progresywnymi gitarowymi solówkami i dream popową zwiewnością. Wszystkich tych składowych można było doświadczyć podczas piątkowego koncertu w Poznaniu. 

Pomimo nieco jesiennego chłodu na dworze, w klubie było tego wieczoru bardzo gorąco. Nieduża sala klubu U Bazyla wypełniła się po brzegi rozentuzjazmowanymi i głodnymi muzycznych wrażeń słuchaczami, którzy bardzo żywiołowo reagowali na płynące ze sceny dźwięki, skacząc, wymachując rękoma i oddając się szaleństwu w mosh pitach. Niezwykła chemia wytworzyła się między artystami i słuchaczami już od pierwszych minut koncertu. Muzycy uśmiechali się do siebie i dawali wyraźne znaki, że bawią się świetnie.

Charyzmatyczny lider zespołu George Clarke hipnotyzował słuchaczy tańcem i porażającymi spojrzeniami, wykrzykując przeszywającym do szpiku kości głosem teksty kompozycji, oscylujących na granicy zanurzenia w mroku, ucieczki od rzeczywistości i refleksji nad życiem. Dzielnie wtórowali mu czterej instrumentaliści - dwaj gitarzyści, toczący ze sobą dialog i pojedynkujący na solówki i zaskakujące zagrania oraz sekcja rytmiczna wspaniale dopełniająca zespołowego brzmienia. 

Pomimo zmęczenia długą podróżą przez ocean i zmianą strefy czasowej muzycy nie oszczędzali się.  Odwdzięczyli się fanom za ciepłe przyjęcie fantastycznym wykonaniem w sumie ośmiu rozbudowanych, ponad dziesięciominutowych kompozycji, w tym aż pięciu z najnowszej płyty. 

Był to równy i spójny występ. Szczególną uwagę zwrócił ujmujący melancholią i shoegaze'owymi melodiami "Canary Yellow", w którym dzięki połączeniu lekkości z black metalowymi galopadami, gdzie błyszczał w szczególności perkusista nie brakowało także mocy. Zachwycił także dziesięciominutowy "Worthless Animal" wieńczący podstawową część setu oraz wykonane na bis "You Without End" z partią klawiszy i piękną gitarową melodią, tajemniczy "Glint" oraz "Dream House", podczas którego mosh-pitowe szaleństwo publiczności sięgnęło zenitu. Ponadto nie zabrakło wyczekanego przez wielu utworu tytułowego z "Sunbather", najpopularniejszego albumu Deafheaven.


Warto także wspomnieć, że występ gwiazdy wieczoru poprzedził krótki, energetyczny set innego amerykańskiego kwintetu - Inter Arma. Muzycy ze swoim repertuarem dobrze dopasowali się do stylistyki prezentowanej przez Deafheaven, serwując zgromadzonym mocne gitarowo-perkusyjne uderzenie, podkreślone krzykami i sceniczną ekspresją lidera. Skutecznie rozgrzali publiczność, która przyjęła ich gromką owacją. 

Po koncercie sympatyczni muzycy obu zespołów w przerwach między pakowaniem sprzętu chętnie rozmawiali z fanami, podpisywali płyty i pozowali do zdjęć. Wyrażali także radość z faktu, że wreszcie udało im się dotrzeć do Polski. Mam nadzieję, że powrócą do nas już wkrótce.