czwartek, 30 sierpnia 2018

Daniel Spaleniak – Gdańsk, Stary Maneż, 24.08.2018


Okres wakacyjny to czas festiwali plenerowych i przeróżnych kulturalnych wydarzeń, które odbywają się na tzw. scenach letnich. Dwa lata temu na cykl bezpłatnych wakacyjnych koncertów wpadli właściciele gdańskiego Starego Maneża, organizując cotygodniowe występy pod hasłem "Muzyczne Lato". W miniony piątek w ramach trzeciej edycji tego wydarzenia przed słuchaczami zaprezentował się Daniel Spaleniak, autor jednej z najciekawszych polskich płyt ostatnich miesięcy. 




Gdański koncert był częścią trasy promującej "Life Is Somewhere Else", nad którą pieczę sprawuje Bartosz Borówka, założyciel i szef agencji Borówka Music, słynącej z organizacji wydarzeń muzycznych w nieoczywistych zakątkach naszego kraju. Pomiędzy wizytami w małych polskich miejscowościach Daniel Spaleniak chętnie odwiedza także trójmiejskie kluby. Artysta zażartował ze sceny, że grywa tu tak często, że drogę z Łodzi do Gdańska autostradą A1 zna już na pamięć, a panie w restauracji McDonald’s szykują jemu i kolegom z zespołu większe hamburgery.

Humorystycznych akcentów pojawiło się tego wieczoru więcej – chcąc rozruszać grzecznie siedzącą na wygodnych krzesłach publikę sympatyczny muzyk opowiadał trasowe anegdoty, nawiązując do wizyt w nocnych klubach i pytając o weekendowe plany. Między wypowiedziami, wraz z perkusistą i basistą zaprezentował przekrojowy zestaw piętnastu kompozycji ze wszystkich wydanych dotychczas albumów. 

Jak wspominałam już w recenzji "Life Is Somewhere Else" Daniel Spaleniak dał się poznać słuchaczom poszukującym ciekawych brzmień cztery lata temu za sprawą płyty "Dreamers", wypełnioną nieoczywistymi dźwiękami oscylującymi na pograniczu folku, alternatywnego rocka i bluesa. Zapewniła ona łodzianinowi występ na Open'er Festivalu, gdzie zaczarował festiwalowiczów swoim głębokim, mrocznym głosem, wyśpiewując przy akompaniamencie gitary akustycznej nostalgiczne, osobiste teksty. 

Na trzeciej płycie muzyk wykreował bardzo intymną atmosferę, pełną transowych melodii, w których dominuje mrok, chłód i melancholia. Jej wyrazem są pulsujące gitary, delikatne uderzenia perkusji, subtelna elektronika i duety wokalne z Katarzyną Kowalczyk z Coals. Pisałam także, że "Life Is Somewhere Else" to muzyka do nieistniejącego filmu drogi, którego bohater poszukuje sposobu na ucieczkę od codzienności i wszechobecnego zgiełku. Rozmyślając przemierza bezkresne przestrzenie i podziwia uroki miejskich opustoszałych o świcie ulic oraz zapierające dech piękno natury. Wsłuchuje się w otaczającą go ciszę, wpatruje w ciemność i daje się ponieść emocjom. 

W piątkowy wieczór okazało się jednak, że tak spójnej, intymnej historii artysta nie był w stanie przedstawić równie ciekawie podczas występu na żywo. Pomimo, że zwykle przearanżowanie i dostosowanie kompozycji do koncertowych warunków działa na jej korzyść, tym razem okazało się to zgubne. Przewaga niskich tonów, z naciskiem na podbicie brzmienia stopy perkusyjnej spowodowała, że gitarowym melodiom i niskiej barwie głosu ciężko było przebić się przez dominujący basowy beat, który zamienił oniryczne, klimatyczne dźwięki w dyskotekowo-popowe piosenki, w których gdzieniegdzie słyszalne były wpływy muzyki country. 

Perkusista grał bardzo jednostajnie, momentami wręcz nużąco,  przez co słuchacz mógł mieć kłopot ze skupieniem się na tym, co było istotne w rdzennych wersjach utworów - brzmieniu gitar, wokalu i rzeczywistym przekazie muzyki. Odnoszę wrażenie, że towarzyszący Spaleniakowi muzycy nie dorównywali mu artystycznym poziomem i dużo lepiej poradziłby sobie występując solo. Dał temu dowód podczas akustycznego bisu – najlepszego momentu tego wieczoru. 

Z nowej płyty wybrzmiało tylko sześć utworów. Wybrane zostały głównie te mniej skomplikowane, w których słychać inspiracje amerykańską muzyką ludową. Ze względu na darmowy charakter koncertu być może miał być to celowy zabieg trafiający w gusta masowej publiczności. Mnie jednak zupełnie nie podpasował. Co więcej, błędem ze strony organizatora okazało się ustawienie dwóch głośników na skraju sceny, na wysokości głów słuchaczy, w wyniku czego większość z nich zamiast selektywnego dźwięku i pełni brzmienia otrzymała "basowy cios".

Słuchacze przyjęli Spaleniaka i towarzyszących mu na scenie kolegów bardzo ciepło, oklaskując wykonania poszczególnych utworów i śmiejąc się z przytaczanych anegdot. Po koncercie artysta chętnie rozmawiał z fanami, pozował do zdjęć oraz sprzedawał i podpisywał płyty, a odbiorców, dla których koncert był pierwszym kontaktem z jego twórczością, zachęcał do zapoznania się z ich zawartością. W gruncie rzeczy cel został osiągnięty – muzyk pozyskał nowych sympatyków, a większość uczestników koncertu bawiła się wyśmienicie.