środa, 15 sierpnia 2018

Cigarettes After Sex - Gdańsk, Stary Maneż, 13.08.2018


Romantyczny wieczór we dwoje na koncercie? Wydaje się niemożliwe - tłum ludzi i ścisk przy barierkach skutecznie uniemożliwiają znalezienie odrobiny prywatności. A jednak zdarzają się wyjątki potwierdzające regułę… W wypełnionym po brzegi Starym Maneżu bardzo intymną atmosferę w miniony poniedziałek stworzył ukochany przez Polaków amerykański zespół Cigarettes After Sex. 



Panowie wrócili do Gdańska dwa lata po wyprzedanym koncercie, który odbył się jeszcze przed premierą debiutanckiego albumu. Trudno w to uwierzyć, ale trio istnieje od 2008 roku. Jak pisałam w podsumowaniu ubiegłego roku, wokalista i gitarzysta Greg Gonzalez, basista Randall Miller i perkusista Jacob Tomsky czekali dziewięć długich lat na wydanie płyty. W tym czasie dopracowali swoje brzmienie do perfekcji, oferując słuchaczom wariację na temat dream popowych ulotnych melodii przywodzących na myśl dokonania Cocteau Twins, pełnych rozmytych klawiszowych pasaży, delikatnego pulsu basu, miarowych uderzeń w bębny i shoegaze'owych partii gitar. Całości dopełniają romantyczne teksty i oryginalny, ocierający się o falset głos Grega Gonzaleza. 

Z założenia kameralna i intymna muzyka, która idealnie sprawdza się jako towarzysz spotkań zakochanych oraz pocieszyciel osób o złamanym sercu, ciekawie wypadła także w wersji koncertowej. Ulotne, subtelne, melancholijne dźwięki podkreślone zostały delikatnym, punktowym światłem. Przez większość koncertu scenę spowijał mrok i chmura dymu, a na wokalistę skierowane były dwa krzyżujące się strumienie świetlne. Pozostali muzycy (Cigarettes After Sex to w scenicznym wcieleniu kwartet. Muzycy występują z klawiszowcem Phillipem Tubbsem.) schowani byli w cieniu i widoczne były jedynie ich sylwetki. Dzięki pozbawieniu sceny ozdobnego wystroju utrzymana została kameralna atmosfera zawarta na studyjnych dokonaniach zespołu. 

Twórczość Cigarettes After Sex to doskonały przykład muzyki łączącej pokolenia. Podczas gdańskiego koncertu wśród publiczności można było spotkać zarówno młodych fanów indie popu, jak również doświadczonych słuchaczy gustujących zarówno w popowych melodiach jak i wyrafinowanych dźwiękach. Kolejka podekscytowanych oczekiwaniem fanów do klubowego wejścia ustawiła się już na dwie godziny przed rozpoczęciem koncertu i sięgała kilkuset metrów. 

Fani przyjęli muzyków bardzo ciepło. Już na wstępie przywitali Gonzaleza i przyjaciół gromką owacją, za co zespół odwdzięczył się prawie półtoragodzinnym klimatycznym występem, przenosząc słuchaczy w świat marzeń i snów i pozwalając zapomnieć o otoczeniu. Pomocne okazało się dobre nagłośnienie klubu. Wokalista szczerze dziękował za okazywane wsparcie, był jednak oszczędny w słowach - w sumie odezwał się tylko trzy razy. Nie stanowiło to jednak żadnego problemu, gdyż muzyka broniła się sama. 

Koncert był bardzo spójny, wyważony i przemyślany, chwilami jednak zbyt jednostajny. Romantyczne kołysanki dla dwojga u jednych mogły wzbudzić sympatię, a nawet uwielbienie, u innych zaś wywołać znudzenie brakiem różnorodności w brzmieniu. Momentami można było odnieść wrażenie, że muzycy grają jeden utwór, a zmienia się jedynie jego warstwa liryczna. Niemniej jednak był to udany wieczór, który pozwolił oderwać się od codzienności i odpocząć przy delikatnych, przyjemnie płynących melodiach.