środa, 21 lutego 2018

Steven Wilson - "To The Bone" Tour 17.02.2018 Zabrze, Dom Muzyki I Tańca; 18.02.2018 Poznań, Sala Ziemi



"Zawsze myślę o koncertach podobnie jak o albumach - chcę zabrać swoich słuchaczy w emocjonalną podróż przez różne krajobrazy, tak, aby cały czas coś się działo. (…) Lubię wyzwania i lubię tworzyć magię, której można doświadczyć jedynie w koncertowej sali. Nie przegapcie tego" - tak Steven Wilson zapowiadał najnowszą trasę koncertową, w którą wraz z zespołem wyruszył z końcem stycznia. Po wizycie na Półwyspie Iberyjskim, we Francji, Włoszech, Austrii i Niemczech przyszedł czas na Polskę - "To The Bone" Tour w minioną sobotę zawitała do Zabrza oraz dzień później do Poznania. Tradycyjnie nad organizacją obu wydarzeń czuwało niezawodne Wydawnictwo Rock Serwis.

Zdjęcie z oficjalnego profilu facebookowego Stevena Wilsona (obowiązywał zakaz fotografowania)


Każdy, kto wziął sobie do serca słowa artysty i skorzystał z jego zaproszenia miał okazję przeżyć co najmniej jeden wieczór pełen wrażeń, które na długo zachowa w pamięci. Zapierająca dech oprawa wizualna, wspaniałe światła, dźwięk o nieosiągalnej dla większości wykonawców jakości oraz przede wszystkim doskonali muzycy to gwarancja artystycznych doznań na najwyższym światowym poziomie. Razem z Wilsonem do Polski przyjechali fenomenalny basista i wirtuoz chapman sticka Nick Beggs, amerykański mistrz klawiszy Adam Holzman, doskonały perkusista Craig Blundell oraz piekielnie zdolny gitarzysta Alex Hutchings, który szturmem wdarł się do zespołu Stevena z powodzeniem zastępując zapracowanych Dave'a Kilminstera i Guthrie Govana. Niespełna trzygodzinne, składające się z dwóch części występy wypełniły kompozycje zarówno z najnowszego albumu jak i bogatego artystycznego dorobku Wilsona, w tym niezapomniane utwory Porcupine Tree, na które czekało wielu sympatyków bosonogiego multiinstrumentalisty. Wszystkie jednak zostały dopasowane do dopracowanego w najdrobniejszych szczegółach konceptu wieczoru. 

Zarówno w Zabrzu jak i w Poznaniu muzyczna uczta rozpoczęła się punktualnie o godzinie dwudziestej od projekcji kilkuminutowego filmu wprowadzającego w tematykę koncertu - poszukiwanie prawdy w świecie pełnym sprzeczności i potoku informacji z mediów społecznościowych. Przy wtórze jazzowego akompaniamentu na białym tle kurtyny wyświetlały się bardzo sugestywne animacje opatrzone hasłami takimi jak: prawda, ego, szczęście, rodzina, kłamstwo, religia, które mieszały się ze sobą, symbolizując informacyjny chaos i utratę znaczenia istotnych życiowych wartości. Po krótkim seansie filmowym na scenie pojawiał się owacyjnie witany bohater wieczoru wraz z przyjaciółmi. 

Od pierwszych nut "Nowhere Now", aż po kończący drugą część podstawowego setu "Sleep Together" nie było chwili nudy. Wyświetlające się zarówno na ekranie z tyłu sceny jak i na białej kurtynie zawieszonej przed zespołem wizualizacje fantastycznie oddawały treść kolejnych utworów i zgrały się z porywającymi dźwiękami, które mimo różnorodności repertuaru z różnych okresów kariery, doskonale do siebie pasowały. Każdy z muzyków dwoił się i troił, by przekazać jak najwięcej emocji, a sam Wilson poza doskonałą grą na gitarze i melotronie oraz jak zawsze poruszającym wokalem, fantastycznie jednoczył zespół. Swoją charakterystyczną sceniczną charyzmą wprowadzał jedyny w swoim rodzaju klimat, wyjaśniając tym samym znaczenie "magii", o której wspominał w zapowiedziach trasy i sprawiając, że skrajne emocje targały słuchaczami od pierwszego do ostatniego momentu koncertu. U wielu zgromadzonych wzruszenie mieszało się z radością, pełnym szaleństwem i poczuciem spełnienia wielkiego marzenia, że mogą podziwiać jedną z ikon współczesnej muzyki. 

 Zdjęcie z oficjalnego profilu facebookowego Stevena Wilsona (obowiązywał zakaz fotografowania)

Po premierze "To The Bone" wielu krytyków, a także fanów twórczości artysty obawiało się, że stylistyczna volta będzie miała niebotyczny wpływ na charakter koncertów. Jak wspominałam w recenzji wydawnictwa, postąpił na przekór oczekiwaniom i nagrał album popowy. Podczas polskich koncertów udowodnił jednak, że wciąż pozostaje tym samym skromnym i pogodnym człowiekiem, któremu nie uderzyła do głowy przysłowiowa woda sodowa, a zmiana stylu to jedynie kolejne wcielenie wszechstronnego artysty, którego śmiało można porównać do Davida Bowiego czy Prince'a. Jak zawsze podczas występu poruszał bardzo ważne tematy, zarówno w tekstach, w których śpiewał o problemach współczesnego świata – samotności w wielkim mieście, uchodźcach, zagubieniu w gąszczu informacji, uzależnieniach, utracie znaczenia podstawowych wartości oraz tęsknocie za przyjaźnią i miłością, jak również w wypowiedziach między utworami, wspominając między innymi o czających się za rogiem przestępcach, których nazwał "ludźmi żywiącymi się mrokiem" (ang. "people who eat darkness") oraz o technologicznym szaleństwie, które opętało społeczeństwo, nie potrafiące korzystać już z uroków chwil i szczerze wyrażać emocji. 

Krytyka "kultury selfie" dotyczyła niestety też samych uczestników obu polskich koncertów. Pomimo wprowadzonego zakazu fotografowania, Wilson wielokrotnie upominał korzystających ze smartfonów słuchaczy, by zaprzestali robienia zdjęć, a przede wszystkim nagrywania bezsensownych filmików, których nikt przecież później nie ogląda ze względu na niską jakość nagrania. Nie pomogło jednak nawet wskazywanie ze sceny przez artystę palcem konkretnych osób i przekonywanie, że chodzi przecież o to, by czerpać maksimum radości z magicznych momentów, a nie przeszkadzać współuczestnikom wydarzenia, zasłaniając im widok kilkucalowym ekranem. 

Artysty nie opuszczało jednak charakterystyczne brytyjskie, nieco sarkastyczne poczucie humoru. Wilson wielokrotnie podkreślał w wywiadach, że wbrew temu o czym śpiewa, na co dzień pozostaje radosnym człowiekiem, a wzruszająca, melancholijna muzyka służy jedynie wyrażaniu prawdy i jest rozliczeniem się z tym, co dotyka jego samego. Po przywitaniu się z fanami w Zabrzu w zabawny sposób zachęcał do wyrażania entuzjazmu w odpowiedzi na rozgrywające się na scenie wydarzenia tłumacząc, że w rękach słuchaczy jest jego zdrowie i prezentując smart watch, dokumentujący liczbę wykonanych kroków danego dnia oraz przedstawiając perkusistę Craiga Blundella jako swojego trenera personalnego. Opowiadał, że każdego dnia stara się robić kilkukilometrowy spacer. 

Steven poruszał także często powracający w jego wypowiedziach temat muzyki pop. Tłumaczył, że większość kojarzy ją z Justinem Bieberem, a przecież istnieje też tzw. dobry pop, którego słuchanie to żaden wstyd. Opowiadał o tym, że jego muzyczny gust ukształtowali rodzice i ich skrajnie odmienne upodobania. Ojciec był fanem klasyki rocka progresywnego, matka zaś fanką popu w wykonaniu ABBY, Tears For Fears, Bee Gees, The Carpenters, Donny Summer, Prince'a i Depeche Mode. Dodał również, że nie zna osoby, która nie lubiłaby choć jednej piosenki szwedzkiego kwartetu. Zapowiadając "Permanating", który jest muzycznym nawiązaniem do twórczości ABBY i wyrazem czystej radości życia poprosił słuchaczy, by wstali z miejsc i dodali artystom energii. W Poznaniu wspomniany entuzjazm rozrósł się do niebotycznych rozmiarów.  Do tańczącej z przodu widowni pary dołączyła liczna grupa radośnie podrygujących fanów, którzy przybiegli także z dalszych zakątków sali. Od tego momentu publiczność z utworu na utwór reagowała coraz żwawiej, podczas bisów stojąc już przy samej krawędzi sceny i głośno dopingując zespół. 

Trudno zliczyć wszystkie wyjątkowe momenty, których doświadczyli uczestnicy obu koncertów. Poczynając od fenomenalnej wizualizacji przedstawiającej śpiewającą Ninet Tayeb podczas "Pariah", która mimo fizycznej nieobecności stworzyła z Wilsonem magiczny duet, występom towarzyszyła niezwykła atmosfera. Steven wielokrotnie zwracał się do słuchaczy w języku polskim, wywołując na ich twarzach szerokie uśmiechy. Poza przywołanymi już powyżej opowieściami warto jeszcze wspomnieć o pasjonującej historii agresywnie brzmiącego Fendera Telecastera z 1963 roku, fenomenalnej wersji "Arriving Somewhere But Not Here" z wykorzystaniem grzechotek, brawurowym wykonaniu " The Creator Has A Mastertape", poruszającym najgłębsze zakamarki duszy "Heartattack In A Layby", doskonale bujającym "Sleep Together" czy też zamykającej pierwszą część występów jednej z najdoskonalszych "stevenowych" kompozycji - "Ancestral", którą Beggs zakończył klęcząc, a Wilson leżąc na scenie.

Kluczowym momentem dla wielu fanów okazał się jednak bis, który rozpoczął się od podziękowań za ponad dwudziestoletnie wsparcie i dedykacji najstarszej kompozycji z setlisty, "Even Less" tym, którzy pamiętają pierwsze polskie koncerty Porcupine Tree. Wyjątkowości tej chwili dodał fakt, że utwór został wykonany solo przez Stevena Wilsona, który spowity delikatnym scenicznym światłem zagrał tę kompozycję na wspomnianej już historycznej, ulubionej gitarze. Następnie wybrzmiały jeszcze dwie kompozycje, już z towarzyszeniem zespołu. W Zabrzu były to "Harmony Korine" oraz wieńczący od kilku lat koncerty artysty poruszający "The Raven That Refused To Sing", zaś w Poznaniu zamiast utworu z solowego debiutu Bosonogiego usłyszeliśmy "Sign O’ The Times" z repertuaru Prince’a, z dedykacją dla osób, które tego dnia przebyły długą drogę z Zabrza, by dotrzeć na drugi polski występ.  

Na polskich fanów poza niesamowitymi wrażeniami muzycznymi czekały także okołokoncertowe niespodzianki. Na stoisku z zespołowym merchem poza ubraniami, programem koncertowym i płytami można było nabyć najnowszy album Wilsona z autografem artysty (zarówno w wersji CD i winylowej) w cenie niższej niż w regularnej sprzedaży, a także trudno dostępne płyty klawiszowca Adama Holzmana, które muzyk chętnie podpisywał po koncercie. Ponadto w Zabrzu przed występem Stevena i jego zespołu można było posłuchać mini-recitalu gitarzysty Davida Kollara, który brał udział w nagraniach "To The Bone".  


Po zakończeniu obu polskich koncertów artyści długo kłaniali się fanom i dziękowali im za przybycie. Aplauz publiczności i owacja na stojąco dały dowód na to, że w świecie pełnym zła jest jeszcze miejsce na emocje, przeżywanie szczególnych momentów oraz szczere wzruszenie. Warto było doświadczyć ich na własnej skórze i dać się ponieść muzyce.