piątek, 24 listopada 2017

Leprous + Agent Fresco, Astrosaur, AlithiA - 21.11.2017, Warszawa - Proxima


Trzydzieści dwa koncerty w trzydzieści trzy dni - w tak morderczą trasę jadą tylko najwytrwalsi, którzy wyznają zasadę, że jedynie ciężką pracą i regularnym graniem w kolejnych krajach można zyskać grono oddanych fanów. Jednym z takich zespołów jest norweski Leprous, który konsekwentnie, z albumu na album zdobywa coraz większe uznanie krytyków i słuchaczy na całym świecie. Ostatnia płyta jest potwierdzeniem słusznie obranego artystycznego kierunku. Wydana z końcem sierpnia bieżącego roku "Malina", o której pisałam już na łamach rockserwis.fm to krok w stronę bardziej przystępnego, melodyjnego grania, lecz także dźwiękowych eksperymentów, ocierających się o elektronikę, muzykę symfoniczną i jazz.

Dwudziestego pierwszego listopada Leprous wraz z towarzyszącymi zespołami Agent Fresco, Astrosaur oraz AlithiA zawitał do warszawskiej Proximy. Niewiele brakowało, a malutki studencki klub okazałby się za małym, by pomieścić rzesze rozentuzjazmowanych sympatyków Norwegów. Koncert nie wyprzedał się jedynie ze względu na termin, który przypadł w środku tygodnia. Mimo jesiennej pogody i bardzo mroźnego powietrza, już na ponad dwie godziny przed otwarciem klubu przy drzwiach zgromadzili się najbardziej wytrwali fani, którzy spierali się o zawartość setlisty, zastanawiali się, jak było na poprzednich koncertach na trasie i wymieniali pomysłami, co chcieliby usłyszeć tego wieczoru. 




Zorganizowanie czterech występów w ciągu zaledwie sześciu godzin to nie lada wyzwanie. Dzięki sprawnej obsłudze technicznej i dokładnie zaplanowanym czasom trwania poszczególnych koncertów udało się sprostać mu w stu procentach. Po wielu organizacyjnych niedociągnięciach podczas większych, głównie stadionowych wydarzeń, tym razem pracownicy Live Nation Polska zadbali o istotne koncertowe szczegóły - sprawnie wpuszczali słuchaczy do klubu, zapewnili bezpieczeństwo oraz dobre nagłośnienie wszystkich występów. 

Kilka minut po dziewiętnastej, na pierwszy ogień zgromadzeni w pobliżu sceny słuchacze otrzymali porcję post metalowych brzmień od Norwegów z Astrosaur. Gitarowe ściany dźwięku i delikatna niebieska poświata pozwoliły zanurzyć się w mroku i dać się ponieść melancholii. Z transu i zasłuchania wybudził publiczność kolejny zespół, który ostatecznie rozgrzał każdego obecnego w klubie. Pochodzący z Australii muzycy występujący jako AlithiA od pierwszych minut swojego występu postawili na sceniczną energię i interakcję z publicznością. Gitarzyści, basista, perkusiści i klawiszowiec dawali z siebie wszystko, skacząc po scenie i wydobywając ze swoich instrumentów coraz więcej mocy. Punktem kulminacyjnym koncertu okazał się moment, w którym jeden z gitarzystów podał entuzjastycznie reagującemu widzowi swoją gitarę, by mógł on zagrać na niej kilka dźwięków i zapamiętać ten występ do końca życia. Należy również zaznaczyć, że w składzie Athilii nastąpiła niespodziewana, chwilowa zmiana - szeregi zespołu zasiliła fantastyczna Marjana Semkina, wokalistka rosyjskiego duetu Iamthemorning, która najwidoczniej tak pokochała sceniczne występy, że nie jest w stanie spędzić zbyt dużo czasu poza życiem w trasie. 

Islandczycy z Agent Fresco dali się poznać bliżej polskiej publiczności w ubiegłym roku, gdy odwiedzili Gdańsk, Warszawę oraz Kraków razem z zespołem Katatonia. Muzyka przez nich wykonywana oscyluje na pograniczu rocka progresywnego, rocka alternatywnego i metalu, wyróżniając się dodatkowo nietypową barwą głosu wokalisty. Zespół w swoich kompozycjach nie stroni od popowych melodii, które zgrabnie łączy ze skomplikowanymi strukturami rytmicznymi. Podczas listopadowego występu muzycy zaprezentowali około godzinny przegląd swojej nietuzinkowej twórczości, w tym jedno premierowe nagranie, które znajdzie się na przyszłorocznym albumie. Słuchacze przyjęli ich bardzo ciepło, co pod koniec koncertu skłoniło wokalistę do zejścia ze sceny i zakończenia jednego z utworów wśród publiczności. 

Występy trzech supportujących zespołów były jedynie przystawką do tego, co wydarzyło się później. Gdy techniczni ustawili już na deskach Proximy wszystkie niezbędne elementy (w tym cztery ekrany, na których miały wyświetlać się wizualizacje oraz specjalne "schodki" zabezpieczające wszechobecne kable), zgasły światła, a z mroku wyłonił się… wiolonczelista, który na kilka minut zaczarował publiczność, grając niesamowitą, poruszającą kompozycję. Chwilę później przekształciła się ona we wstęp do "Bonneville" i na scenie pojawili się pozostali muzycy Leprous, na czele z charyzmatycznym wokalistą, Einarem Solbergiem. Elektroniczno-jazzujący utwór rozpoczynający ich ostatnie wydawnictwo z minuty na minutę nabierał intensywności, by wyewoluować w gitarowo-perkusyjną galopadę. Szybkie, dynamiczne tempo utrzymało się do samego końca występu, który wypełniły zarówno nowe kompozycje, jak i nieco starsze utwory z płyt "Coal" oraz wydanej przed dwoma laty, przełomowej "The Congregation".  

Leprous to kandydat na gwiazdę światowego formatu. Dzięki wręcz mistrzowskiemu połączeniu metalowej stylistyki z oryginalnym wokalem i melodyjnymi refrenami, zespół jest obecnie u progu wielkiej kariery i prawdopodobnie listopadowa trasa była ostatnią zagraną w tak małych salach, jak warszawska Proxima, które dają możliwość kameralnego występu i bardzo bliskiego kontaktu muzyków z fanami.  Od pierwszych minut koncertu zarówno artyści jak i publiczność dali się ponieść koncertowej euforii. Pod sceną zaczęły tworzyć się strefy pogo, a podczas gdy najbardziej wytrwali nie ustawali w dynamicznych podskokach, reszta odbiorców rytmicznie poruszała głowami i podejmowała próby zsynchronizowanego klaskania i wspólnego śpiewania. Muzyka niosła praktycznie każdego słuchacza, obecnego tego wieczoru w klubie i niezależnie od wieku i życiowych doświadczeń pozwalała poczuć czystą radość beztroskiej zabawy. Zespół odwdzięczył się za wsparcie, grając tego wieczoru rozbudowaną, pełną wersję ukochanego przez fanów "Rewind", wyczekanego "Salt" oraz rozdając na zakończenie koncertowe pamiątki w postaci setlist, pałeczek i gitarowych kostek.

Słowa uznania za umiejętności techniczne należą się każdemu z sześciorga muzyków. Baard Kolstad to obecnie jeden z najlepszych perkusistów na świecie, który potrafi każdy, nawet najprostszy motyw przekształcić w dzieło sztuki. Wspierali go dzielnie dwaj gitarzyści, którzy dwoili się i troili, jednocześnie skacząc po wspomnianych już specjalnych "schodkach" oraz basista, bez którego sekcja rytmiczna nie brzmiałaby tak doskonale. Wyjątkowe brzmienie zostało osiągnięte dzięki wiolonczeliście, który wspomagał zespół przez cały występ. Niezbędny element układanki dołożył także lider, który z wielką pasją oddawał się grze na klawiszach. 

O głosie Einara Solberga można by napisać niejeden artykuł, a i tak temat prawdopodobnie by się nie wyczerpał. Jego wysoki, oscylujący na granicy falsetu i krzyku wokal jest wizytówką zespołu, a na żywo brzmi jeszcze bardziej niesamowicie niż w wersji studyjnej. Niewielu wokalistów jest w stanie przekazać tak wielką paletę emocji jak Solberg, który niczym aktor potrafi oddać radość, euforię, smutek, żal i rozpacz, z tą tylko różnicą, że jest w stu procentach autentyczny. 

Zespół zakończył swój występ brawurowo wykonanym "From The Flame", który swoją intensywnością i melodyjnością mógłby z powodzeniem porwać cały stadion. Leprous to w pewnym sensie fenomen - jakim cudem muzyka o tak wielkim ładunku emocjonalnym i apokaliptycznym przekazie, co więcej trudna technicznie, może być jednocześnie tak przystępna i poruszać tłumy? Jest to oczywiście pytanie retoryczne, które tylko dowodzi wielkości zespołu i potwierdza, że światowa kariera to tylko kwestia czasu.  

Posłuchaj fragmentu: Leprous - Rewind