wtorek, 31 października 2017

Lunatic Soul - Fractured (6.10.2017)



Rok 2016 dla Mariusza Dudy był jednym z najtrudniejszych w życiu. Po doskonałych recenzjach wydanego jesienią poprzedniego roku „Love Fear And The Time Machine” oraz fenomenalnej trasie koncertowej promującej ten album, przyszłość zespołu Riverside stanęła pod znakiem zapytania. 21 lutego niespodziewanie odszedł wspaniały człowiek i muzyk – gitarzysta Piotr Grudziński. Co więcej, rok 2016 to czas kilku osobistych tragedii Mariusza – oprócz przyjaciela z zespołu zmarł również jego ojciec, a jak sam przyznaje jest to jedynie połowa życiowych ciosów, które go dotknęły.


Odbiciem opisanych wydarzeń jest piąta płyta Lunatic Soul - solowego projektu wokalisty i kompozytora Riverside, która ukazuje się 6 października 2017. Wydawnictwo zostało zatytułowane „Fractured”, co bardzo trafnie oddaje stan ducha autora w momencie powstawania albumu - tematem całości jest powrót do życia po traumatycznych przeżyciach. Sam Mariusz Duda, który potrafi w sposób zjawiskowy opowiadać o swoich odczuciach – bardzo barwnie i metaforycznie, a jednocześnie jasno i przejrzyście, o tej płycie mówi tak: „Moja dusza i ciało domagały się rozliczenia z niedawną przeszłością. Domagały się poskładania rzeczy rozrzuconych. Sklejenia tego, co popękane. Zaszycia tego, co rozdarte. Opowiedzenia o tym, jak to było, kiedy wszystko rozpadło się na kawałki.”

Płyta powstawała bardzo długo – była nagrywana od kwietnia 2016 roku, najdłużej w historii projektu. Pierwotnie miała składać się z dwóch części, jednakże ostatecznie wybranych zostało osiem utworów. Wydany w 2014 roku „Walking On A Flashlight Beam” był perfekcyjny zarówno pod względem kompozycyjnym jak i tekstowym, przez co zawiesił twórczą poprzeczkę niewyobrażalnie wysoko. Czy może być jeszcze lepiej? Na to pytanie musi już odpowiedzieć sobie sam słuchacz, gdy zapozna się z zawartością dzieła. Jak powszechnie wiadomo Mariusz Duda jest estetą i perfekcjonistą. Utwory na „Fractured” zostały więc starannie wyselekcjonowane i dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Z jednej strony eksplorują nowe muzyczne terytoria i rozwiązania aranżacyjne, z drugiej natomiast już po pierwszych taktach wiadomo, którego artysty słuchamy. To wciąż muzyka oparta na rytmie, zanurzona w mroku i tajemnicy, jednak tym razem jakby jeszcze bardziej wyrazista i mniej zachowawcza, co wspaniale zobrazowane zostało na okładce płyty – stonowane szaro-niebieskie barwy zostały zastąpione zdecydowaną, gorącą czerwienią, która jest metaforycznym wyrazem siły i braku twórczych granic. 

Muzycznie jest ostrzej, eklektycznie, dźwięki są połamane, jeszcze bardziej transowe, lecz także w znacznym stopniu… piosenkowe. Znajdują się tu utwory krótsze, o długości radiowej, jak i kompozycje oscylujące w okolicach ośmiu-dziesięciu minut. Mimo różnorodności stylistycznej album jest spójny. Poza dobrze znaną z poprzednich wydawnictw sekcją rytmiczną składającą się jak dotychczas z melodyjnego basu Mariusza, charakterystycznej perkusji Wawrzyńca Dramowicza oraz różnych instrumentów rytmicznych i elementów elektroniki, instrumentarium zostało uzupełnione o orkiestrę symfoniczną – głównie instrumenty smyczkowe oraz dęte, a także malujące barwne i często bardzo sugestywne pejzaże instrumenty klawiszowe. Pojawia się również więcej gitar. Całości dopełnia jak zawsze piękny, czysty, delikatny i kojący głos wokalisty. 

Złożone kompozycje prowadzą słuchacza przez różne stany emocjonalne, wśród których dominują jednak uczucia negatywne, takie jak nostalgia, smutek, melancholia, strach, ból, brak nadziei, czy wołanie o pomoc. Nic w tym dziwnego, skoro przez cały album przewija się temat utraty bliskich osób i próby poradzenia sobie z bólem istnienia. Z pełnym przekonaniem odnosząc się do słów Mariusza można stwierdzić, że lirycznie jest to najbardziej osobisty, wręcz autobiograficzny album. 

Teksty są odzwierciedleniem przemyśleń samego autora, który między wierszami zawarł w nich emocje, mające w czasie powstawania płyty dla niego znaczenie kluczowe. Odnosi się do sytuacji osobistych, lecz również do obserwacji otaczających go ludzi, z których wynika smutna prawda o podziałach społecznych na jednostki lepsze i gorsze, pierwsze i ostatnie, wspierane i pomijane.
Poprzez muzykę i słowa autor opisał swoją bitwę o każdy kolejny dzień, w którym chciałby być wreszcie wolnym od przytłaczających go myśli. W „Blood On The Tightrope” przy pomocy pięknej metafory opowiada, że codziennie porusza się po linie, próbując z niej nie spaść. Przenośnię walki w rozbudowanej kompozycji podkreślają taneczne motywy oraz klawiszowe elementy wyciszenia. W singlowym, popowo-elektronicznym „Anymore”, zapadającym w pamięć dzięki bardzo charakterystycznej melodii, słyszymy żal i ból po stracie ukochanej osoby, które można streścić w słowach: chciałbym powiedzieć Ci tak wiele, ale już nigdy nie będziemy mieli okazji porozmawiać…

Utwór trzeci to natomiast muzyczna kołysanka, będąca podziękowaniem dla osoby, która pomogła przetrwać bohaterowi ten trudny czas. Początkowo bajkowy i senny nastrój podkreślony cudowną grą gitary akustycznej, klawiszy i instrumentów smyczkowych w trzeciej minucie zostaje zburzony. Kończy się sen, pojawia się pustka, słuchacz wkracza w mrok, napięcie narasta… Słyszymy przepiękną solówkę będącą jakby hołdem dla Piotra Grudzińskiego. Bohater zostaje pozbawiony złudzeń i uświadamia sobie, że nie da się kroczyć przez życie bez upadków, a jedynym sposobem na walkę z rzeczywistością jest wewnętrzna siła i pogodzenie się z losem. 

Utworem najbliższym poprzednim dokonaniom Dudy, w szczególności czwartej płycie Lunatic Soul oraz „Deprived” ze „Shrine Of New Generation Slaves” Riverside jest „Red Light Escape”, w którym zamiast po promieniu latarki następuje ucieczka po promieniach czerwonego światła. Jest to utwór o samotności, zamknięciu się w sobie, swoim własnym świecie, przekraczaniu granic. Po ponad pięciominutowym muzycznym odlocie, pulsującym delikatnym brzmieniem basu, trafionymi w punkt uderzeniami perkusji, kojącymi dźwiękami gitary akustycznej, smaczkami elektronicznymi i wspaniałą solówką na saksofonie, wpadamy w trans, gdy następuje początek tytułowego utworu. Połamana elektronika i hipnotyczne powtarzanie motywów tworzą narastające napięcie, które wybucha z całym impetem w trzeciej minucie utworu, co staje się symbolem nowego początku. 

Najdłuższa, ponad dwunastominutowa kompozycja oznaczona numerem szóstym, rozpoczyna się od romantycznej, chwytającej za serce ballady granej na gitarze akustycznej, z towarzyszeniem instrumentów smyczkowych i zaśpiewanej łamiącym się głosem. Jak przystało na płytę utrzymaną w stylistyce rocka progresywnego po czterech minutach następuje całkowita zmiana nastroju – melancholijny pejzaż staje się bardziej mroczny. Spośród pulsującego basu i zjawiskowej wokalizy na pierwszy plan wyłania się ponownie saksofon, by następnie ustąpić miejsca gitarze, a w dziesiątej minucie powrócić i zaszaleć z jazzową solówką. Poprzez poetycką opowieść o pociętym na kawałki niebie autor wyraża swój żal po stracie najbliższych. Tu warto także zaznaczyć, że za charakterystyczne brzmienie saksofonu odpowiedzialny jest Marcin Odyniec, który współpracował już z Mariuszem przy okazji nagrań wspomnianego w powyższym akapicie albumu Riverside.

Elektroniczny początek i ambientowe pejzaże siódmego „Battlefield” obrazują krajobraz po bitwie. W połowie słyszymy również fantastyczną gitarową solówkę i narastające brzmienie perkusji. Tekstowo jest to kontynuacja opowieści o podnoszeniu się po osobistej tragedii. Album kończy się bardzo rytmicznie, trochę w stylu Depeche Mode. W „Moving On” mrok ściera się z nadzieją. Powtarzane jak mantra tytułowe wyrażenie wskazuje na pozytywne rozwiązanie treści płyty – bohater postanawia ruszyć do przodu, w stronę światła i ocalić to, co pozostało. Silniejszy i gotowy na kolejne wyzwania, które postawi przed nim życie. 

„Fractured” to niezwykle ważny, przełomowy album, który jest nie tylko twórczym zapisem osobistych przeżyć autora, lecz także dowodem na to jak zdolnym i nietuzinkowym artystą jest Mariusz Duda. To dzieło, którego od pierwszej do ostatniej nuty słucha się z pełnym zaangażowaniem i krok po kroku wkracza się w niezwykle bogaty i różnorodny świat dźwięków. To najbardziej odważny album w karierze artysty, nagrany podobnie jak poprzednie płyty na najwyższym światowym poziomie, który otwiera przed słuchaczami nowe obszary. Zdecydowanie jest to jeden z kandydatów do tytułu płyty roku. 

10/10