niedziela, 29 października 2017

Isildurs Bane & Steve Hogarth - Colours Not Found In Nature (21.04.2017)



O istnieniu szwedzkiego Isildurs Bane nie miałam pojęcia do momentu ukazania się „Colours Not Found In Nature” w kwietniu bieżącego roku. Lepiej późno, niż wcale - ta mini orkiestra została założona ponad 40 lat temu (w 1976 roku). Muzycy w początkowej fazie działalności grali utwory inspirowane twórczością Camel, by w późniejszych latach ewoluować ku bardziej orkiestrowemu, symfonicznemu brzmieniu. 


Piętnasty album grupy nagrany został wspólnie ze Steve’m Hogarthem, którego nikomu przedstawiać nie trzeba. Wokalista Marillion jest autorem i wykonawcą wszystkich tekstów. Współpraca Hogartha i zespołu z tak bogatą muzyczną historią daje nadzieję, że o płycie usłyszą nie tylko zagorzali sympatycy szwedzkiej „orkiestry” i wytrawni poszukiwacze nietypowych brzmień, lecz znacznie szersze grono odbiorców, jak chociażby fani Marillion. A jest tu zdecydowanie czego posłuchać i nad czym się pochylić. 

Po wzięciu płyty do ręki, pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy jest niesamowicie pozytywna okładka przedstawiająca… odwróconego tyłem słonia beztrosko siedzącego na gałęzi i spoglądającego w rozciągającą się w oddali przestrzeń. Z drugiej strony płytowego pudełka ten sam słoń znajduje się na łódce na środku jeziora. Po otwarciu kartonika i wyjęciu dołączonej do albumu książeczki widzimy natomiast słonia podróżującego latającym dywanem, a w środku wkładki przechadzającego się po linie… Nasuwają się skojarzenia z beztroskim czasem dzieciństwa i pogonią za marzeniami. Nie mam wątpliwości, że w kategorii najbardziej zaskakującej okładki jest to album roku. 

Radosny nastrój oprawy wizualnej z założenia powinien być zapowiedzią równie pozytywnej zawartości muzyczno-tekstowej dzieła. Otóż o ile w przypadku samych kompozycji można się zgodzić z powyższym stwierdzeniem, to spoglądając głębiej na warstwę liryczną płyty już nie do końca – tu robi się bardzo refleksyjnie i nostalgicznie.   

Muzycznie najkrócej rzecz ujmując jest to album, który mógłby zostać nagrany kilkadziesiąt lat temu i brzmiałby prawdopodobnie tak samo - Isildurs Bane to jeden z ostatnich zespołów, który gra rock symfoniczny w czystej postaci. Powinien spodobać się wszystkim osobom, które lubią wyruszać w muzyczną podróż i zasłuchiwać się w całych płytach. Nie znajdziemy tu utworów komercyjnych, pasujących do radiowej ramówki -  najkrótszy trwa niewiele ponad pięć minut. Niezwykłe brzmieniowe doznania i szeroką paletę muzycznych barw gwarantuje dziewięcioosobowy skład. Poza klasycznym rockowym instrumentarium słyszymy sekcję dętą (saksofon, flet, trąbka, klarnet), skrzypce, wibrafon, marimbę i niewielki dodatek elektroniki. Zjawiskowe pejzaże prowadzą nas przez całą paletę emocji – od radości i uniesienia, przez złość i smutek, po nostalgię, które ujawniają się w pełnej krasie po kilku przesłuchaniach. 

Płyta jak na progresywne standardy jest krótka – zawiera jedynie sześć utworów trwających nieco ponad 40 minut. Została skonstruowana tak, by słuchacz mógł się nią zachwycić, a następnie poczuć niedosyt i włączyć ją ponownie. Sam tytuł już wskazuje na zawartość nietypową. Nie dość, że zespół jest oryginalny ze względu na wykorzystywane instrumentarium, to jeszcze zaskakuje okładka i szczere, bezpośrednie teksty, o które w dobie Internetu i ton przewijających się niekoniecznie potrzebnych informacji naprawdę niełatwo.  To wciągająca zarówno muzycznie jak i lirycznie opowieść o życiu. 

Teksty niosą uniwersalny i ponadczasowy przekaz. Steve Hogarth opowiada w nich o sprawach dotyczących każdego z nas – miłości, śmierci, rozczarowaniach, wspomnieniach i spogląda na miniony czas z perspektywy osoby z bogatym życiowym doświadczeniem. 

Zawarta na płycie historia rozpoczyna się od tajemniczych dźwięków sekcji dętej i delikatnego wprowadzenia gitarowego, w tle zaś słyszymy instrumenty smyczkowe. To znak, że czas zatrzymać się na chwilę w codziennym biegu i wyruszyć w podróż do wnętrza siebie, do wspomnień. „Ice Pop” niesie ze sobą refleksję o czasach, które bezpowrotnie minęły, o wydarzeniach, które miały wpływ na autora - wciąż są w jego sercu i wywołują wzruszenie (kluczowa jest tu fraza: “still water after all these years”). Słyszymy również klasyczne progresywne zmiany tempa i dynamiki. 

Utwór pierwszy płynnie łączy się z kolejną kompozycją – właściwie podział na dwie części jest tu trochę niezrozumiały. „Random fires” stanowi kontynuację opowieści, która w sumie trwa około jedenaście minut i mogłaby spokojnie w tym kształcie znaleźć się na krążku. To kumulacja i wybuch emocji, które nagromadziły się w części pierwszej. Powtarzający się motyw perkusyjny stanowi szkielet całości, którą przepięknie rozbudowują gitary i szalejące skrzypce. Porywającą melodię dopełniają klawisze oraz elektroniczne dodatki.

Muszę przyznać, że pierwszy kontakt z zawartością albumu wywołał u mnie niemałe wzruszenie. Trudno było mi zebrać myśli i złożyć w całość. Szczególnie trzeci utwór to klasyczny wyciskacz łez. Fortepianowo - orkiestrowa aranżacja trafnie podkreśla charakter kompozycji poruszającej temat przemijania uczuć. 

“The Love & The Affair” to rozprawa o tym, jakie sytuacje i wydarzenia wywołują szybsze bicie serca. Hogarth wyjaśnia tu skrupulatnie, czym jest miłość – z jednej strony uczuciem najpiękniejszym w życiu, z drugiej szarą codziennością, w której trudno o emocje, zaskoczenie i spontaniczność. Zaznacza również, że może nie być ona jedyną uczuciową potrzebą ludzką. Utwór stanowi punkt kulminacyjny albumu.  Muzycznie pełen jest uniesień i wspaniałych kolorowych pejzaży, a przepiękny smyczkowy motyw miejscami zbliżony jest do partii skrzypiec z „Jubilee Street” Nicka Cave’a.  

Przedostatni punkt albumu to opowieść o znaczeniu i sensie wiary. Natomiast jego zakończenie to hipnotyczny trans i… taniec, który skłania do refleksji i zastanowienia się nad tym, co właśnie usłyszeliśmy. 

Każdy z sześciu utworów został skonstruowany tak, by skupić uwagę słuchacza na tekstach. Muzyka przede wszystkim podkreśla nastrój i pomaga przywoływać różne wspomnienia. To album nie na każdy dzień, który powinien cierpliwie poczekać na swój moment. Gdy siądziemy spokojnie i poświęcimy czas na zapoznanie się z zawartością „Colours Not Found In Nature” – z pewnością odkryjemy wiele ciekawych brzmień. Bo co innego może do nas przemówić, jeżeli nie szczery i bezpośredni przekaz okraszony wspaniałą muzyką?    

 8/10