wtorek, 31 października 2017

Wardruna - 20.10.2017, Gdański Teatr Szekspirowski



Niewielu jest na świecie muzyków, którzy wypracowali swoje własne, niepowtarzalne brzmienie. W dobie Internetu, serwisów streamingowych i powszechnej dostępności muzyki, trudno o oryginalność i zaskoczenie słuchacza. Okazuje się jednak, że pośród tłumu wykonawców podobnych do siebie, grających przewidywalne koncerty są jeszcze tacy, których nie ma szans zaszufladkować w jednym konkretnym gatunku. Jednym z nich jest były perkusista Gorgoroth, Einar "Kvitrafn" Selvik, który w 2003 roku powołał do życia zespół Wardruna.

Norweg postanowił porzucić black metalową stylistykę i skupić się na nieco lżejszych brzmieniowo, lecz równie mrocznych dźwiękach. Zainspirowany starożytnymi runami zaprosił do współpracy przyjaciół i stworzył trylogię "Runaljod", której ostatnia część o podtytule "Ragnarok" ukazała się w październiku ubiegłego roku. 




Gdański koncert Wardruny zamykał europejską trasę promującą wspomniane wydawnictwo. Już na dwie godziny przed otwarciem bram Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego, przed drzwiami do sali koncertowej ustawiła się gigantyczna kolejka fanów. Bilety na piątkowy wieczór, pomimo bardzo wysokiej ceny, rozeszły się jak ciepłe bułeczki - zostały wyprzedane na kilka tygodni przed wydarzeniem. Fakt ten nie dziwi, gdyż zespół zyskał olbrzymią popularność dzięki skomponowaniu przez Selvika ścieżki dźwiękowej do drugiego sezonu serialu "Wikingowie".

Punktualnie o dziewiętnastej tłum oczekujących mógł wreszcie zająć miejsca blisko sceny. Po trzydziestu minutach na deskach teatru pojawili się muzycy supportującego zespołu Kaunan. Norwesko-szwedzkie trio pomimo ciekawego instrumentarium zaprezentowało dość hermetyczne brzmienie, nawiązujące do skandynawskiej tradycji folkowej. Utwory z debiutanckiego albumu, który ukazał się trzynastego października, po dziewięciu latach od powstania zespołu, wybrzmiały jednorodnie i zlały się w przewidywalną całość. Występ spotkał się jednak z dużym uznaniem publiczności i gorącą owacją, głównie ze względu na poczucie humoru muzyków i radosną atmosferę. Okazało się, że muzycy na swojej płycie umieścili utwory o znajomo brzmiących tytułach takich jak: "Polska Svit", "Svärdsjö Polska", "Polska från Älvdal".  Lider zespołu żartobliwie wyjaśniał, że w XV i XVI wieku nasz narodowy taniec, polonez, był niezwykle popularny w Skandynawii - do tego stopnia, że zamiast sformułowania: "Chodźmy na tańce", używano: "Chodźmy na Polska". Czy jest to zgodne z prawdą pozostaje sprawdzić w historycznych źródłach.

Po czterdziestopięciominutowym występie nastąpiła przerwa techniczna, która jednak nie była nudnym, przymusowym oczekiwaniem na pojawienie się gwiazdy wieczoru. Zainteresowanie publiczności wzbudzał stojący nieruchomo przy mikrofonie przez kilkanaście minut techniczny, który nie odezwał się słowem. Co działo się tak naprawdę w tym czasie trudno ocenić, wiadomo jednak, że było to niezbędne do prawidłowego ustawienia parametrów dźwiękowych. 

Sześcioro muzyków Wardruny pojawiło się na scenie kilka minut po dwudziestej pierwszej przy akompaniamencie delikatnego ambientowego intro oraz ogromnej wrzawy publiczności. Perfekcyjnie wyreżyserowany, dziewięćdziesięciominutowy świetlno-dźwiękowy spektakl, który zaprezentowali, z pewnością na długo pozostanie w pamięci wszystkich zgromadzonych w teatrze. Podczas tego występu zgadzało się niemal wszystko - począwszy od fantastycznego wykonania samych utworów, przez tajemniczy, mroczny nastrój, genialne nagłośnienie, po idealnie dobrane miejsce i zapierające dech efekty świetlne.

Rewelacyjnym pomysłem było umieszczenie z tyłu sceny białej płachty, która oświetlona stroboskopowymi światłami dawała porażający efekt. Zrezygnowano z górnego oświetlenia, a z przodu sceny ustawiono reflektory skierowane w stronę artystów, rozświetlające różnymi barwami białą przestrzeń, znajdującą się za plecami muzyków. Efekt ten sprawił, że na różnokolorowym tle pojawiały się czarne sylwetki postaci, co sprawiało wrażenie gry cieni i potęgowało melancholijny nastrój.

Był to jednak tylko dodatek do dźwiękowego spektaklu. Muzycy zaprezentowali przekrojową setlistę, zawierającą kompozycje ze wszystkich części trylogii. Jak opisać muzyczny styl Wardruny? Tu niejeden krytyk czy dziennikarz muzyczny, próbując zaszufladkować zespół, powyrywałby sobie włosy z głowy. Jest to muzyka, oscylująca na pograniczu nordyckiego folku, rocka, "muzyki świata", poezji śpiewanej i pewnie kilku innych gatunków - krótko mówiąc jedyna w swoim rodzaju. To dźwiękowa podróż w minione stulecia, pozwalająca przenieść się do krainy przepięknych fjordów, gór i lasów. Wyjątkowość Wardruny została osiągnięta dzięki zastosowaniu oryginalnego instrumentarium, zaprojektowanego przez Einara Selvika na wzór tradycyjnego, używanego przed laty oraz tekstom, śpiewanym w języku norweskim. Sam lider zespołu przyznaje, że muzyka tworzona na potrzeby projektu jest próbą uzyskania nowoczesnego brzmienia ze źródeł dostępnych od wieków. Zgromadzona publiczność miała więc możliwość wsłuchać się w niepowtarzalne brzmienie liry smyczkowej, harfy, lury, rogu kozła, nietypowych bębnów, trąb, drumli oraz… przymocowanych do mikrofonowego statywu gałęzi.  Wspaniałe nagłośnienie teatralnej sali pozwoliło na obcowanie ze sztuką w sposób pełny - słyszalny był każdy, nawet najdrobniejszy szept. Selvik poza tym, że grał na większości z wymienionych instrumentów zaprezentował nietuzinkowe możliwości wokalne, bardzo płynnie przechodząc od szeptu, przez melodyjny śpiew, aż po potężny, gardłowy, głęboki baryton. Przy mikrofonie wtórowała mu Lindy Fay - Halla, prezentująca zjawiskowe, momentami ocierające się o krzyk wokalizy oraz wdzięczny, zwiewny taniec. W chórkach wymienionych muzyków ponadto wspierali dwaj perkusiści.

Umiejętności każdego z sześciorga muzyków zasługują na najwyższy szacunek i uznanie. Razem stworzyli oni mroczny, niepowtarzalny nastrój, wciągający słuchacza od pierwszej do ostatniej zagranej nuty. Einar Selvik odezwał się dopiero po przedostatnim utworze, dziękując wszystkim za przybycie i wsparcie okazywane zespołowi oraz chwaląc wyjątkowość i akustykę miejsca, w którym odbył się koncert. Zapowiadając ostatnią zaplanowaną w setliście kompozycję "Helvegen" objaśnił potrzebę przywrócenia tradycji śpiewania, znaczenie całej trylogii oraz tekstu wspomnianego utworu. Po brawurowym jego wykonaniu muzycy ukłonili się, pomachali fanom i zeszli ze sceny.

Rozentuzjazmowana publiczność nie pozwoliła na to, by koncert zakończył się bez bisu. Po burzy oklasków na deski sceny powrócił już sam Einar, by fenomenalnie wykonać jeden z utworów z EPki "Snake Pit Poetry", która miała premierę w piątek. To niestety był definitywny koniec występu, co nie oznaczało jednak końca wrażeń tego wieczoru. Kilkanaście minut po zakończeniu koncertu odbyło się półgodzinne spotkanie z muzykami, którzy z radością witali się z fanami, pozowali do zdjęć, podpisywali płyty i koncertowe pamiątki. Było to fantastyczne zwieńczenie przepełnionego emocjami dnia.

Schodząc ze sceny Kvitrafn zapowiedział powrót zespołu do Polski tak szybko, jak będzie to możliwe. Oby nie kazał czekać nam zbyt długo.

Posłuchaj fragmentu: Wardruna - Odal